Anabelle cz.2
(Evan)
(Evan)
Pchnąłem
ciężkie wrota i szybko prześledziłem wzrokiem całe pole walki.
Cały dziedziniec zbryzgany był krwią.
W powietrzu unosił się smród posoki a za każdym oddechem na ziemię padało ciało kolejnego rycerza. Widziałem obrzydliwe postacie ogrów i ich nieproporcjonalne gęby. Paszcze wypełnione były pożółkłymi zębami ociekającymi zieloną substancją zmieszaną ze śliną. Nad głową świsnęła mi strzała. Po chwili na ziemię padło cielsko jednego z paskudnych łuczników krwawiące z licznych ran. Spojrzałem na stajennych chowających się za stertami siana. Głowa zaczęła boleć mnie od ostrego smrodu potu i krwi. Rycerze króla Edgara padali jeden po drugim od uderzeń ciężkimi maczugami i tasakami. Coś upadło pod moje nogi. Spuściłem wzrok i ujrzałem ludzką rękę. Pięknie. Ginęli kolejni ludzie a ja stałem i kryłem się w cieniu stajni. Obmyślałem plan.
Po drugiej stronie ujrzałem kilka wyrastających z ziemi wież. Nie były wysokie. Na moje oko miały około dwadzieścia jeden stóp (około 7 metrów). Usłyszałem charknięcie. Albo skrzek. Cholera wie co to był za odgłos. W tym momencie mój miecz ze świstem opuścił pochwę i sparował uderzenie jednego z ogrów. Uderzał tasakiem tak, jakby chciał mnie poćwiartować. Jednak każde jego uderzenie napotykało moją broń. Zamachnął się mocniej. Sparowałem i szybkim ruchem uderzyłem w jego zniekształconą głowę morgensternem trzymanym w drugiej ręce. Kolce wbiły się w mdłozieloną skórę przypominającą rozlane gluty gęstej substancji i dosięgły czaszki. Usłyszałem chrupnięcie i uśmiechnąłem się widząc jak jego tasak opada na ziemię a z oczu ucieka życie. Rozwarta gęba wydała tylko charczący krzyk, który stopniowo cichnął. W gardle zabulgotała mu krew i wypłynęła na zewnątrz ciągnąc za sobą kilka ścięgien. Szarpnąłem broń wydobywając ją z rozłupanej głowy, z której wypływał mózg i cholernie dużo krwi.
Kopnąłem ciało na bok i ruszyłem w stronę zbrojowni, skąd wybiegali kolejni rycerze. Zatrzymałem się w połowie drogi. Na jednej z wież ukazała się postać. Wódz ogrów trzymający przewieszoną przez ramię Anabelle. Próbowała się wyrwać, ale silna ręka trzymała ją tak, że widać było jaki wysiłek wkłada w szarpanie się. I tak się nie oswobodzi. Obiecałem, że ją uwolnię, więc ruszyłem w tamtym kierunku. Nie dam rady przedrzeć się przez tą rzeźnię. Prędzej czy później zarobię niespodziewane cięcie i moja głowa pozostanie na polu bitwy. Odsunąłem tą myśl na bok i szybkim krokiem wdarłem się do zbrojowni. Potrzebowałem kilku ludzi.
-Musimy ratować księżniczkę Anabelle! –krzyknął do mnie jeden z nich wskazując palcem na wieżę –Pospieszcie się!
Chciałem powiedzieć im, że wdarcie na wieżę trzeba zaplanować, bo skończymy jak inni. Nie zdążyłem jednak nawet wypluć słowa. Dziesięciu rycerzy wbiegło w chaos panujący na dziedzińcu.
-Idioci… -mruknąłem pod nosem.
Po chwili zobaczyłem piątkę zbrojnych wspinających się po kolei po drabinie prowadzącej na wieżę. Widocznie to ci, którzy wyszli cało z tej rzeźni. Patrzyłem jak zbliżają się do stojącego nad nimi wodza. Skrzywiłem się, kiedy ogromna maczuga strąciła po kolei wszystkich rycerzy z wysokości. Za chwilę na ziemi leżały ciała z kończynami powyginanymi pod nienaturalnymi kątami.
Wychyliłem się zza budynku zbrojowni chcąc dostrzec co jest po drugiej stronie wieży. Nic. Pustka. Czyta niezbryzgana krwią zielona trawa i ani jednego ogra. Tamtędy musiałbym wejść na wieżę, jednak szybko odsunąłem ten pomysł. Zaraz za mną ruszyłoby kilka paskud i z nieoczekiwanego ataku na wodza pozostałyby nici. Cofnąłem się i spojrzałem na bitwę. Ogrów ubywało, ale nadal stanowiły duże zagrożenie. Nie pozostało mi nic innego jak tylko wdać się w walkę. Szybkim krokiem wkroczyłem na pole bitwy i pozbawiłem głów kilku stojących do mnie tyłem przeciwników. Krew tryskała mi na twarz ze wszystkich stron. Morgenstern kradł dusze każdego ogra, który unosił broń w celu pozbycia się mojej głowy czy ręki.
Dość chudy ogr uniósł zakrzywiony miecz przypominający sierp i wziął zamach. Nasze bronie spotkały się tuż przed moim nosem. Szarpnąłem miecz w dół pchając nim dziwaczne ostrze po czym z całej siły kopnąłem paskudę w twarz. Stracił równowagę i upadł na sterczący z ziemi tasak. Ostrze przebiło jego szyję na wylot oddzielając głowę od reszty tułowia. Wszystko trwało kilka sekund i znowu musiałem sparować kolejne uderzenie nadchodzące z tyłu. Chwilę później ręka dzierżąca maczugę wyleciała w powietrze a ciało na wylot przebiłem mieczem. Szarpnąłem chcąc wydobyć go z ogra. Razem z bronią wyrwałem kręgosłup, który sterczał teraz z brzucha trupa.
Spojrzałem na wodza nadal stojącego na wieży. Dlaczego żaden łucznik go jeszcze nie zabił do cholery? Wielka zielona ręka zaczęła rozrywać górną partię sukni księżniczki. Dopiero teraz to usłyszałem. Wrzask rozrywający uszy. Tak skrzekliwy, że zaczynało kręcić się w głowie. Anabelle zaczęła szarpać się jeszcze bardziej, ale obleśna ręka powędrowała pod jej suknię powodując jeszcze większy krzyk. Zaczęła go kopać. Ten jednak tylko się śmiał.
Szybko wróciłem do zbrojowni. Zastałem tam kilku rycerzy zakładających hełmy.
-Panowie, kto z was umie strzelać z łuku? –zapytałem, choć wątpiłem w to, że któryś z nich posiada tą umiejętność.
Popatrzyli po sobie.
-Nikt z nas nie potrafi obsługiwać się łukiem. Musisz iść na mur. Zazwyczaj tam kręcą się tacy, co potrafią.
-To dlaczego, do cholery jeszcze nie zaczęli strzelać do tej maszkary?! –zdałem sobie sprawę, że krzyczę.
Wąsacz wzruszył ramionami.
-Boją się, że zabiją księżniczkę.
Zakląłem pod nosem i opuściłem zbrojownię. Za zakrętem znalazłem kamienne schody. Miałem nadzieję, że to właśnie te schody prowadzą na mur. Szedłem po nich jak najszybciej. Były kręte i dość śliskie co nieco mnie spowalniało. Kiedy byłem już blisko bijącego z góry światła usłyszałem nerwowe głosy i kłótnie. Wyjrzałem na światło dzienne i zobaczyłem pięciu młodych… Giermków? Kiedy mnie zobaczyli zamilkli i cofnęli o kilka kroków. Każdemu z nich rzuciłem krótkie spojrzenie.
-Jesteście giermkami?
Zebrali się w jedną grupę nie odrywając ode mnie przestraszonego wzroku. Nie dziwiłem się. To byli chłopcy mogący mieć góra piętnaście lat.
-Tak, jesteśmy. –odparł jeden niepewnie.
Obejrzałem się przez ramię. Wódz ogrów najwyraźniej przed zgwałceniem księżniczki chciał popatrzyć jak giną kolejni rycerze i wykrzykiwać komendy do swoich przydupasów.
-Umiecie strzelać z łuków? –zapytałem niecierpliwym głosem.
Jeden z nich wzruszył rękami.
-Uczyliśmy się dobre kilka lat, ale nie jesteśmy świetnymi łucznikami. Każdy z nas jest tylko giermkiem.
Skrzywiłem się.
-Gdzie są w takim razie łucznicy?
-Powiedzieli, że nie będą strzelać, bo boją się uszkodzić księżniczkę.
Westchnąłem. Co to za łucznicy?
-Skoro wrócili do swoich komnat to wy musicie przejąć ich obowiązek i odważyć się strzelić. Księżniczka może zostać zgwałcona, co może nastąpić za moment. –obejrzałem się za siebie.
-Zatem powiedz nam panie, gdzie mamy strzelać.
Zdziwiłem się, że tak szybko udało mi się ich przekonać. Właściwie nawet nie zacząłem ich przekonywać.
-Bierzcie łuki i chodźcie za mną.
Ruszyliśmy w stronę miejsca, skąd najlepiej widać było cały dziedziniec łącznie z wieżą. Ogrów było już bardzo mało. Zaledwie pięciu wliczając wodza. Wszędzie walały się ciała, głowy i kończyny. Sam nie wiedziałem, czy chłopcy powinni to oglądać, ale cóż. W przyszłości będą widzieć taką rzeź cały czas. Wskazałem na walczące potwory.
-Widzicie te paskudy na dole? Do nich macie strzelać. Każdy zielony stwór ma być martwy, zrozumiano? Obiecuję wam, że jeśli się uda, nie obejdzie się bez odpowiedniego wynagrodzenia was. Zadbam o to.
Nie czekałem na odpowiedź. Pobiegłem na dół kamiennymi schodami. Kiedy byłem już na dole zobaczyłem, że na polu bitwy zostały tylko dwie maszkary. Bez namysłu skierowałem się w stronę rzeki, która płynęła zaraz za wieżą. Nikt mnie nie zauważył. Miałem zamiar wspiąć się cicho na górę i zabić wodza ogrów, kiedy będzie do mnie tyłem. Spojrzałem na drabinę. Z góry słychać było głośny śmiech i krzyk Anabelle. W momencie, kiedy zaczynałem się wspinać śmiech dowódcy urwał się gwałtownie i zastąpiło go grzmotnięcie o ziemię.
Cały dziedziniec zbryzgany był krwią.
W powietrzu unosił się smród posoki a za każdym oddechem na ziemię padało ciało kolejnego rycerza. Widziałem obrzydliwe postacie ogrów i ich nieproporcjonalne gęby. Paszcze wypełnione były pożółkłymi zębami ociekającymi zieloną substancją zmieszaną ze śliną. Nad głową świsnęła mi strzała. Po chwili na ziemię padło cielsko jednego z paskudnych łuczników krwawiące z licznych ran. Spojrzałem na stajennych chowających się za stertami siana. Głowa zaczęła boleć mnie od ostrego smrodu potu i krwi. Rycerze króla Edgara padali jeden po drugim od uderzeń ciężkimi maczugami i tasakami. Coś upadło pod moje nogi. Spuściłem wzrok i ujrzałem ludzką rękę. Pięknie. Ginęli kolejni ludzie a ja stałem i kryłem się w cieniu stajni. Obmyślałem plan.
Po drugiej stronie ujrzałem kilka wyrastających z ziemi wież. Nie były wysokie. Na moje oko miały około dwadzieścia jeden stóp (około 7 metrów). Usłyszałem charknięcie. Albo skrzek. Cholera wie co to był za odgłos. W tym momencie mój miecz ze świstem opuścił pochwę i sparował uderzenie jednego z ogrów. Uderzał tasakiem tak, jakby chciał mnie poćwiartować. Jednak każde jego uderzenie napotykało moją broń. Zamachnął się mocniej. Sparowałem i szybkim ruchem uderzyłem w jego zniekształconą głowę morgensternem trzymanym w drugiej ręce. Kolce wbiły się w mdłozieloną skórę przypominającą rozlane gluty gęstej substancji i dosięgły czaszki. Usłyszałem chrupnięcie i uśmiechnąłem się widząc jak jego tasak opada na ziemię a z oczu ucieka życie. Rozwarta gęba wydała tylko charczący krzyk, który stopniowo cichnął. W gardle zabulgotała mu krew i wypłynęła na zewnątrz ciągnąc za sobą kilka ścięgien. Szarpnąłem broń wydobywając ją z rozłupanej głowy, z której wypływał mózg i cholernie dużo krwi.
Kopnąłem ciało na bok i ruszyłem w stronę zbrojowni, skąd wybiegali kolejni rycerze. Zatrzymałem się w połowie drogi. Na jednej z wież ukazała się postać. Wódz ogrów trzymający przewieszoną przez ramię Anabelle. Próbowała się wyrwać, ale silna ręka trzymała ją tak, że widać było jaki wysiłek wkłada w szarpanie się. I tak się nie oswobodzi. Obiecałem, że ją uwolnię, więc ruszyłem w tamtym kierunku. Nie dam rady przedrzeć się przez tą rzeźnię. Prędzej czy później zarobię niespodziewane cięcie i moja głowa pozostanie na polu bitwy. Odsunąłem tą myśl na bok i szybkim krokiem wdarłem się do zbrojowni. Potrzebowałem kilku ludzi.
-Musimy ratować księżniczkę Anabelle! –krzyknął do mnie jeden z nich wskazując palcem na wieżę –Pospieszcie się!
Chciałem powiedzieć im, że wdarcie na wieżę trzeba zaplanować, bo skończymy jak inni. Nie zdążyłem jednak nawet wypluć słowa. Dziesięciu rycerzy wbiegło w chaos panujący na dziedzińcu.
-Idioci… -mruknąłem pod nosem.
Po chwili zobaczyłem piątkę zbrojnych wspinających się po kolei po drabinie prowadzącej na wieżę. Widocznie to ci, którzy wyszli cało z tej rzeźni. Patrzyłem jak zbliżają się do stojącego nad nimi wodza. Skrzywiłem się, kiedy ogromna maczuga strąciła po kolei wszystkich rycerzy z wysokości. Za chwilę na ziemi leżały ciała z kończynami powyginanymi pod nienaturalnymi kątami.
Wychyliłem się zza budynku zbrojowni chcąc dostrzec co jest po drugiej stronie wieży. Nic. Pustka. Czyta niezbryzgana krwią zielona trawa i ani jednego ogra. Tamtędy musiałbym wejść na wieżę, jednak szybko odsunąłem ten pomysł. Zaraz za mną ruszyłoby kilka paskud i z nieoczekiwanego ataku na wodza pozostałyby nici. Cofnąłem się i spojrzałem na bitwę. Ogrów ubywało, ale nadal stanowiły duże zagrożenie. Nie pozostało mi nic innego jak tylko wdać się w walkę. Szybkim krokiem wkroczyłem na pole bitwy i pozbawiłem głów kilku stojących do mnie tyłem przeciwników. Krew tryskała mi na twarz ze wszystkich stron. Morgenstern kradł dusze każdego ogra, który unosił broń w celu pozbycia się mojej głowy czy ręki.
Dość chudy ogr uniósł zakrzywiony miecz przypominający sierp i wziął zamach. Nasze bronie spotkały się tuż przed moim nosem. Szarpnąłem miecz w dół pchając nim dziwaczne ostrze po czym z całej siły kopnąłem paskudę w twarz. Stracił równowagę i upadł na sterczący z ziemi tasak. Ostrze przebiło jego szyję na wylot oddzielając głowę od reszty tułowia. Wszystko trwało kilka sekund i znowu musiałem sparować kolejne uderzenie nadchodzące z tyłu. Chwilę później ręka dzierżąca maczugę wyleciała w powietrze a ciało na wylot przebiłem mieczem. Szarpnąłem chcąc wydobyć go z ogra. Razem z bronią wyrwałem kręgosłup, który sterczał teraz z brzucha trupa.
Spojrzałem na wodza nadal stojącego na wieży. Dlaczego żaden łucznik go jeszcze nie zabił do cholery? Wielka zielona ręka zaczęła rozrywać górną partię sukni księżniczki. Dopiero teraz to usłyszałem. Wrzask rozrywający uszy. Tak skrzekliwy, że zaczynało kręcić się w głowie. Anabelle zaczęła szarpać się jeszcze bardziej, ale obleśna ręka powędrowała pod jej suknię powodując jeszcze większy krzyk. Zaczęła go kopać. Ten jednak tylko się śmiał.
Szybko wróciłem do zbrojowni. Zastałem tam kilku rycerzy zakładających hełmy.
-Panowie, kto z was umie strzelać z łuku? –zapytałem, choć wątpiłem w to, że któryś z nich posiada tą umiejętność.
Popatrzyli po sobie.
-Nikt z nas nie potrafi obsługiwać się łukiem. Musisz iść na mur. Zazwyczaj tam kręcą się tacy, co potrafią.
-To dlaczego, do cholery jeszcze nie zaczęli strzelać do tej maszkary?! –zdałem sobie sprawę, że krzyczę.
Wąsacz wzruszył ramionami.
-Boją się, że zabiją księżniczkę.
Zakląłem pod nosem i opuściłem zbrojownię. Za zakrętem znalazłem kamienne schody. Miałem nadzieję, że to właśnie te schody prowadzą na mur. Szedłem po nich jak najszybciej. Były kręte i dość śliskie co nieco mnie spowalniało. Kiedy byłem już blisko bijącego z góry światła usłyszałem nerwowe głosy i kłótnie. Wyjrzałem na światło dzienne i zobaczyłem pięciu młodych… Giermków? Kiedy mnie zobaczyli zamilkli i cofnęli o kilka kroków. Każdemu z nich rzuciłem krótkie spojrzenie.
-Jesteście giermkami?
Zebrali się w jedną grupę nie odrywając ode mnie przestraszonego wzroku. Nie dziwiłem się. To byli chłopcy mogący mieć góra piętnaście lat.
-Tak, jesteśmy. –odparł jeden niepewnie.
Obejrzałem się przez ramię. Wódz ogrów najwyraźniej przed zgwałceniem księżniczki chciał popatrzyć jak giną kolejni rycerze i wykrzykiwać komendy do swoich przydupasów.
-Umiecie strzelać z łuków? –zapytałem niecierpliwym głosem.
Jeden z nich wzruszył rękami.
-Uczyliśmy się dobre kilka lat, ale nie jesteśmy świetnymi łucznikami. Każdy z nas jest tylko giermkiem.
Skrzywiłem się.
-Gdzie są w takim razie łucznicy?
-Powiedzieli, że nie będą strzelać, bo boją się uszkodzić księżniczkę.
Westchnąłem. Co to za łucznicy?
-Skoro wrócili do swoich komnat to wy musicie przejąć ich obowiązek i odważyć się strzelić. Księżniczka może zostać zgwałcona, co może nastąpić za moment. –obejrzałem się za siebie.
-Zatem powiedz nam panie, gdzie mamy strzelać.
Zdziwiłem się, że tak szybko udało mi się ich przekonać. Właściwie nawet nie zacząłem ich przekonywać.
-Bierzcie łuki i chodźcie za mną.
Ruszyliśmy w stronę miejsca, skąd najlepiej widać było cały dziedziniec łącznie z wieżą. Ogrów było już bardzo mało. Zaledwie pięciu wliczając wodza. Wszędzie walały się ciała, głowy i kończyny. Sam nie wiedziałem, czy chłopcy powinni to oglądać, ale cóż. W przyszłości będą widzieć taką rzeź cały czas. Wskazałem na walczące potwory.
-Widzicie te paskudy na dole? Do nich macie strzelać. Każdy zielony stwór ma być martwy, zrozumiano? Obiecuję wam, że jeśli się uda, nie obejdzie się bez odpowiedniego wynagrodzenia was. Zadbam o to.
Nie czekałem na odpowiedź. Pobiegłem na dół kamiennymi schodami. Kiedy byłem już na dole zobaczyłem, że na polu bitwy zostały tylko dwie maszkary. Bez namysłu skierowałem się w stronę rzeki, która płynęła zaraz za wieżą. Nikt mnie nie zauważył. Miałem zamiar wspiąć się cicho na górę i zabić wodza ogrów, kiedy będzie do mnie tyłem. Spojrzałem na drabinę. Z góry słychać było głośny śmiech i krzyk Anabelle. W momencie, kiedy zaczynałem się wspinać śmiech dowódcy urwał się gwałtownie i zastąpiło go grzmotnięcie o ziemię.
***
Evan spojrzał do góry. Chwilę później z wieży spadła księżniczka lądując prosto w ramionach czarnowłosego. Czuł, że jeszcze drżała i była przestraszona. Kiedy otworzyła oczy i ujrzała jego blade pozbawione wyrazu oblicze od razu zaplotła ręce na jego szyi i uśmiechnęła się zalotnie. Poruszyła się tak, żeby strzępy zasłaniające jej biust opadły. Evan spojrzał jej prosto w oczy i w momencie, kiedy Anabelle chciała pocałować go w policzek wylądowała w wodzie. Spojrzała na siebie i uświadomiła sobie, że siedzi w płytkiej rzece płynącej obok wieży. Rozejrzała się i zobaczyła odchodzącego chłopaka. Wściekła uderzyła ręką o taflę wody po czym jęknęła z bólu.
***
-Który z was trafił wodza ogrów w oko? –zapytał Evan ze wściekłym wzrokiem.
Chłopcy niepewnie popatrzyli po sobie. Nikt nie chciał się przyznać. Bali się.
-Ja to zrobiłem. –przed grupkę wystąpił chudy rudy chłopiec. Zdawał się być najstarszy z nich wszystkich i zarazem najbrzydszy.
Rudzielec zadrżał, kiedy Evan spojrzał na niego marszcząc brwi. Czarnowłosy jednak od razu się uśmiechnął.
-Dobra robota. I tak przy okazji… Dostrzegam w tobie ideał na męża dla pewnej damy.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Ta część rozdziału w większej części jest pisana w pierwszej osobie. Podejrzewamy, że będziecie pytać, dlaczego. Odpowiedź brzmi: używamy pierwszej osoby tylko wtedy, kiedy chcemy, żeby czytelnik bardziej wcielił się w rolę bohatera i poznał uczucia mu towarzyszące. Nie wszystko da się napisać używając trzeciej osoby C:
Ta część rozdziału w większej części jest pisana w pierwszej osobie. Podejrzewamy, że będziecie pytać, dlaczego. Odpowiedź brzmi: używamy pierwszej osoby tylko wtedy, kiedy chcemy, żeby czytelnik bardziej wcielił się w rolę bohatera i poznał uczucia mu towarzyszące. Nie wszystko da się napisać używając trzeciej osoby C:
Kolejny świetnie napisany rozdział więc to tu się więcej rozpisywać.Plus podoba mi się że dbacie o nas byśmy mogli się wczuć w bohatera dzięki pisaniu w pierwszej osobie :D Super czekam na next :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
http://opowiadanie-1przekleta.blogspot.com/
Prześliczny rozdział ! Chociaż nie wiem czy rzeź mogę nazywać prześliczną... Anabelle jest dziwna najpierw ma być zgwałcona przez obleśnego ogra, a po chwili już zalotnie się uśmiecha do chłopaka. xD Czekam na następny rozdział. ;)
OdpowiedzUsuńhttp://lodoweserce.blogspot.com/
Świetny szablon i tytuł bloga, i pomysł na opowiadanie :D Do tego muzyka - dopasowana z GRY O TRON. :D Fajnie piszecie i macie talent :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny !
Dawno tu nie byłam a to wszystko przez nudne, dwu miesięczne wakacje!!
OdpowiedzUsuńNo cóż, trzeba to nadrobic. Rozdział jak zawsze był/jest ciekawy. Czekam na kolejny i zapraszam do siebie http://ksiegi-missoula.blogspot.co.at/
Ciekawe opowiadanie, może będę zaglądać częściej :)
OdpowiedzUsuńhttp://ever-books-world.blogspot.com/ zapraszam
Na samym początku muszę powiedzieć, że szablon bloga jest piękny, ale trochę dziwnie mi się czyta czarne litery na szarym tle.
OdpowiedzUsuńCo do reszty... Świetny rozdział, aż mam wielką chęć przeczytać więcej i tak pewnie zrobię, gdy będę mieć więcej czasu.
Obserwuję ;)
Wpadnę wkrótce!
~ Ginna
Zapraszam na mojego bloga. Pierwszy post.
the-world-of-ice-and-fire.blogspot.com
Wspaniałe opowiadanie :) Cały blog również! Zapraszam Cię też na mojego bloga halloweenismylife.blogspot.com Pozdrawiam i życzę wspaniałej weny twórczej :D
OdpowiedzUsuńOpowiadania naprawdę dobre, na wysokim poziomie. Niesamowicie wciągają. Już kiedyś trafiłem na ten blog tylko nie zapamiętałem teraz strasznie się cieszę że jestem tu ponownie. Życzę dużo weny przy pisaniu :)
OdpowiedzUsuń