Anabelle
(Evan)
Wędrowiec rozejrzał się dookoła.
Zamek Dartmore otaczały poszarpane szczyty gór, które wyrastały z pokrywających
je zielonych dywanów roślin. Miejscami dostrzegał śnieg będący pozostałością po
surowej zimie. Zachodzące słońce malowało na niebie pasy w różnych odcieniach
pomarańczu, żółci i czerwieni. Delikatne obłoki w jasnoróżowej barwie pomału
wędrowały po sklepieniu niesione przez wiatr. Dartmore wznosił się na
południowym-zachodzie Luntii, na południe od Doliny Siedmiu Grzeszników.
Przybysz rozpuścił wcześniej związane
kruczoczarne włosy i pozwolił im swobodnie opaść na plecy. Wiosenny
wiatr przeczesał je swoimi chłodnymi palcami odgarniając niektóre pasma z ostro
zarysowanej twarzy przybysza.
Spojrzał w kierunku zamku. Nie dostrzegł nikogo prócz kręcącej się w ogrodach służby i wartowników. Do bramy głównej prowadził masywny most zdający się nie mieć końca. Dartmore był urządzony skromnie. Nie był wysoki lecz szeroki co wyróżniało go spośród innych zamków leżących na ziemiach Luntii. Czarnowłosy odetchnął świeżym powietrzem i ruszył w stronę mostu. Szedł pomału, ale każdy krok stawiał pewnie i zdecydowanie. Ujrzał dwóch strażników. Był ciekaw, czy te zarośnięte typki zatrzymają go, kiedy będzie próbował po prostu obok nich przejść. Nie zwolnił przy początku przejścia. Mężczyźni wzdrygnęli się. Widząc, że przybysz ignoruje ich tak, jakby ich w ogóle nie było, dobyli mieczy.
-Zatrzymaj się! –krzyknął jeden z krzywą szczęką i gęstą czarną brodą. Ciekawe po kim odziedziczył urodę. Pomyślał czarnowłosy –Kim jesteś i czego tu szukasz?
-Wybaczcie panowie… Nie zauważyłem was –uniósł brew i spojrzał niebieskimi oczami na tłustego strażnika, który mógł mieć góra osiemnaście lat –Ciężko dostrzec tak szczupłych ludzi stojących na warcie.
-Radzę ci trzymać język za zębami! –warknął czarnobrody –Zapytam jeszcze raz i ostrzegam, że nie będę powtarzać. Kim jesteś i czego tu szukasz?
Czarnowłosy westchnął ciężko kręcąc głową i spuszczając wzrok. Wydawało się, że dla niego ciekawszy jest widok kamieni, którymi wyłożony jest most niż strażników gotujących się ze złości.
-Skoro mam trzymać język za zębami to po co zadajesz mi pytanie? –popatrzył starszemu prosto w oczy a jego twarz poczerwieniała ze złości.
-Mówisz do…
-Strażnika, który prawdopodobnie nie ma pozwolenia na obcinanie języków niewinnym przybyszom –dokończył za niego wędrowiec.
-Tak więc po co przybywasz? –zapytał nieco spokojniej próbując ukryć wzbierającą się w nim złość.
-Ponoć król poszukuje rycerza do wykonania brudnej roboty. Chciałem się z nim zobaczyć.
Nagle twarz grubasa rozpromieniła się a jego towarzysz nie ukrywał zaskoczenia.
-Zlecenie na ogry z północy? –oczy czarnobrodego rozszerzyły się –Wczoraj odbyło się spotkanie. Nikt nie był godzien wykonać tego zadania. Nie pojawił się ani jeden wojownik. Wszyscy byli albo wieśniakami pragnącymi sławy i bogactwa, albo ludzie, którzy nawet nie mieli do czynienia z mieczem. –Westchnął ciężko.
-Mam jeszcze możliwość zobaczenia się z królem Edgarem?
-Twoje zabawki muszą zostać z nami. Nie możesz wejść do króla z bronią. –wtrącił grubas, który wcześniej tylko przysłuchiwał się dyskusji.
-Nie. Nie ruszę się bez nich. Możecie wysłać za mną całą armię jaką dysponujecie, żeby król był bezpieczny. –rzucił niedbale.
Strażnicy popatrzyli po sobie a następnie przeszywali wzrokiem czarnowłosego. Czarnobrody westchnął.
-Rob, zostań tu. –rzucił i podszedł do przybysza –Popilnuję cię. I tak z bronią do komnaty króla nie wejdziesz.
Chłopak westchnął i pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
-Nie mam nic przeciwko.
Spokój i pewność siebie wędrowca lekko zbiły z tropu czarnobrodego strażnika. Co on knuje? Dlaczego nie stawił się wczoraj? Cały czas spoglądał z dołu na wysokiego młodzieńca. Nie wyglądał na bezpiecznego typa, ale zachowywał się normalnie.
Kiedy znaleźli się w zamku czarnobrody wskazał schody prowadzące na piętro. Wewnątrz zamek wyglądał całkiem inaczej niż się zdawało. Wędrowiec myślał, że ujrzy obskurnie urządzone sale, gdyż od zewnątrz na takie właśnie się zapowiadało. Spojrzał w górę. Sufit zdobił fresk przedstawiający wojowników obalających wielkiego czarnego smoka. Wokół drzwi do komnat malowały się złote zdobienia w różnych kształtach a podłogi zostały wyłożone kamieniem w piaskowym kolorze, które zdawały się w ogóle nie brudzić. Przybysz szedł za czarnobrodym rozglądając się po zamku. Kiedy znaleźli się na piętrze poczuł na sobie spojrzenia służby i strażników. Nie czuł się nieswojo. Wręcz miał ochotę się uśmiechnąć, ale tego nie zrobił. Po chwili młodzieniec wiedział już gdzie mieści się komnata, do której zmierzają. Pod ogromnymi drzwiami okutymi żelazem stało czterech strażników. Kiedy ujrzeli nieznajomego z ogromnym morgensternem wielkości jego zbroi od razu unieśli miecze. Czarnobrody uniósł rękę tak, jakby chciał ich uciszyć, lecz oni nie zdążyli nic powiedzieć. Powstrzymał ich ten gest.
-Chce pomówić z królem. –rzucił do obitych żelazem od stóp do głów strażników. Przybysz wyczuł, że jeden z nich skrzywił się, mimo hełmu zasłaniającego mu twarz. –Zostawi broń tutaj. Nie wynoście jej nigdzie.
Mężczyźni popatrzyli po sobie po czym odsunęli się od drzwi robiąc przejście dla przybysza. Ten podał jednemu z nich morgenstern i dałby sobie głowę uciąć, że zgiął się pod jego ciężarem ledwo unosząc go w ręce. Zmrużył oczy i wbił wzrok w srebrny hełm.
-Jeśli go uszkodzisz –zaczął. –to ci współczuję.
Skinął głową tak, że zbroja zabrzęczała.
-Tak jest. –rozległo się głuche dudnienie w żelazie.
-Wasza wysokość. –skłonił się –Przybyłem w sprawie zlecenia.
Król przyjrzał się uważnie czarnowłosemu. Zdawało się, że próbuje ocenić po jego wyglądzie czy się nadaje. Potarł siwą brodę i zaczął mruczeć coś pod nosem. Przyglądał się rękawicom zapinanym na liczne klamry a następnie rogom wyrastającym z naramienników. Oglądał każdy szczegół zbroi tak jakby oceniał jej wykonanie. Wtedy dostrzegł jego oczy. Oczy spoglądające na niego z obojętnością. Twarz zdawała się mieć wiecznie taki sam wyraz. Król Edgar potrząsnął głową i machnął ręką.
-Wybacz. Usiądź, proszę. Myślałem, że nikt się nie zjawi. Mam nadzieję, że choć o tobie usłyszę dobre słowo. -usiedli na krzesłach stojących przy stole pod oknem. Jedyne meble znajdujące się w komnacie zbudowanej z wilgotnego szarego kamienia. Zdaniem młodzieńca sala nadawała się co najwyżej na celę. –Jak się zwiesz?
-Evan. –poczuł na sobie badawcze spojrzenie króla.
-Nazwisko posiadasz… rycerzu? –skrzyżował ręce i jeszcze uważniej przyjrzał się chłopakowi. –I ile masz lat? Bo wyglądasz na bardzo młodego.
-Pochodzę z Luntii. Nie jestem w stanie lepiej określić, bo wychowywałem się w domku w lesie. W pobliżu nie było żadnej wioski. –westchnął –Lat mam dziewiętnaście. Może i jestem młody, ale na swoim koncie mam wiele ofiar.
-Nie jesteś szlachetnie urodzony. Masz coś na swoje usprawiedliwienie? Coś co może mnie przekonać? –zrezygnowany król zdawał się tracić wszelkie nadzieje.
Evan uśmiechnął się lekko i spojrzał królowi prosto w oczy. Jego wzrok był zimny.
-Urodziłem się po to, żeby zabijać. –powiedział półgłosem tak wolno, jakby chciał, żeby do króla dotarły te słowa bez żadnych ubytków.
Edgar patrzył jeszcze chwilę na twarz chłopaka. Po chwili spuścił wzrok tak jakby zaczął bardzo intensywnie myśleć. Kiedy uniósł głowę na jego twarzy pojawił się nieoczekiwany uśmiech. Evana nieco to zaskoczyło, ale nie dawał po sobie tego poznać. Brązowe oczy króla zwęziły się a jego ciężka ręka wylądowała na ramieniu młodzieńca.
-Powierzam ci zadanie. Sam nie wiem czy dlatego, że boję się, że nikt szlachetnie urodzony tu nie przybędzie czy dlatego, że jakimś cudem mnie przekonałeś.
-To świetnie. Chciałbym poznać szczegóły tego zlecenia. –odgarnął włosy na plecy.
-Ach tak. Oczywiście. Przejdźmy do rzeczy. Chodzi o ogry zamieszkujące pobliski las. Jeden z moich ludzi przybiegł pewnej nocy w podartym ubraniu i poważnie okaleczony. Mówił, że widział pełno ciał w lesie. Tu na północy. –wskazał na rozciągający się za oknem ciemny las –Mieszkańcy boją się chodzić po wodę nad rzekę, gdyż płynie właśnie tam. Kto się tam zapuścił, już nie wrócił. Podobno jest ich mała grupa. Około dziesięciu osobników. Jeden z nich to wódz, którego nikt jeszcze nie pokonał. Jest potężny i najbardziej obrzydliwy z nich wszystkich. Zależy mi na wyeliminowaniu tej grupy z lasu. Wiem, że to trudne zadanie. Dasz radę? –spojrzał z nadzieją na Evana. Ten patrzył w jeden martwy punkt uważnie słuchając króla. Podniósł wzrok.
-Postaram się. –zapewnił.
Edgar położył ręce na ramionach chłopaka i potrząsnął nim z uśmiechem.
-Świetnie! Słyszałeś, że nagrodą jest ręka mojej córki oraz złoto? Na pewno słyszałeś! Uśmiechnij się, człowieku! Niedługo możesz wyjść za najpiękniejszą kobietę w kraju. –jego twarz jaśniała radością –Właśnie! Muszę ci ją przedstawić! Już po nią lecę.
Evan wyglądał na zmieszanego.
-Ale…
-Zaczekaj tu na mnie. –przerwał podekscytowany król i wybiegł z sali.
To się doigrałeś, chłopie. Evan oparł ręce o kolana i czekał na powrót władcy ze swoją córką, z którą nie bardzo chciał się spotkać.
***
Po kilku minutach do sali wparował król z pulchną rudą dziewczyną. Mogła mieć może szesnaście lat. Okrągłą buzię, ramiona i dekolt miała obsypane piegami. Gładziła rękoma długi warkocz i rozglądała się po komnacie wzrokiem typowej księżniczki.
-Ojcze, czy to ten rycerz, który ma być moim mężem? –zapytała spoglądając na ojca z wyższością.
-Tak. Będzie twoim mężem, kiedy wykona zlecenie. –uśmiechnął się władca. –Evanie, to moja córka, Anabelle.
Ruda posłała Evanowi zalotny uśmiech, lecz ten tylko uniósł brew i zaczął zapinać klamrę na rękawicy.
-Zostaw nas samych, ojcze. I każ służącym przygotować mi gorącą kąpiel. Do tego chciałabym, żeby ułożyły mi ładnie włosy i wybrały ładną sukienkę. –rzuciła nawet nie spoglądając na króla tylko na młodzieńca. Widać było, że bardzo jej się spodobał.
Po chwili usłyszała zamykające się za nim ciężkie drzwi.
Spojrzał w kierunku zamku. Nie dostrzegł nikogo prócz kręcącej się w ogrodach służby i wartowników. Do bramy głównej prowadził masywny most zdający się nie mieć końca. Dartmore był urządzony skromnie. Nie był wysoki lecz szeroki co wyróżniało go spośród innych zamków leżących na ziemiach Luntii. Czarnowłosy odetchnął świeżym powietrzem i ruszył w stronę mostu. Szedł pomału, ale każdy krok stawiał pewnie i zdecydowanie. Ujrzał dwóch strażników. Był ciekaw, czy te zarośnięte typki zatrzymają go, kiedy będzie próbował po prostu obok nich przejść. Nie zwolnił przy początku przejścia. Mężczyźni wzdrygnęli się. Widząc, że przybysz ignoruje ich tak, jakby ich w ogóle nie było, dobyli mieczy.
-Zatrzymaj się! –krzyknął jeden z krzywą szczęką i gęstą czarną brodą. Ciekawe po kim odziedziczył urodę. Pomyślał czarnowłosy –Kim jesteś i czego tu szukasz?
-Wybaczcie panowie… Nie zauważyłem was –uniósł brew i spojrzał niebieskimi oczami na tłustego strażnika, który mógł mieć góra osiemnaście lat –Ciężko dostrzec tak szczupłych ludzi stojących na warcie.
-Radzę ci trzymać język za zębami! –warknął czarnobrody –Zapytam jeszcze raz i ostrzegam, że nie będę powtarzać. Kim jesteś i czego tu szukasz?
Czarnowłosy westchnął ciężko kręcąc głową i spuszczając wzrok. Wydawało się, że dla niego ciekawszy jest widok kamieni, którymi wyłożony jest most niż strażników gotujących się ze złości.
-Skoro mam trzymać język za zębami to po co zadajesz mi pytanie? –popatrzył starszemu prosto w oczy a jego twarz poczerwieniała ze złości.
-Mówisz do…
-Strażnika, który prawdopodobnie nie ma pozwolenia na obcinanie języków niewinnym przybyszom –dokończył za niego wędrowiec.
-Tak więc po co przybywasz? –zapytał nieco spokojniej próbując ukryć wzbierającą się w nim złość.
-Ponoć król poszukuje rycerza do wykonania brudnej roboty. Chciałem się z nim zobaczyć.
Nagle twarz grubasa rozpromieniła się a jego towarzysz nie ukrywał zaskoczenia.
-Zlecenie na ogry z północy? –oczy czarnobrodego rozszerzyły się –Wczoraj odbyło się spotkanie. Nikt nie był godzien wykonać tego zadania. Nie pojawił się ani jeden wojownik. Wszyscy byli albo wieśniakami pragnącymi sławy i bogactwa, albo ludzie, którzy nawet nie mieli do czynienia z mieczem. –Westchnął ciężko.
-Mam jeszcze możliwość zobaczenia się z królem Edgarem?
-Twoje zabawki muszą zostać z nami. Nie możesz wejść do króla z bronią. –wtrącił grubas, który wcześniej tylko przysłuchiwał się dyskusji.
-Nie. Nie ruszę się bez nich. Możecie wysłać za mną całą armię jaką dysponujecie, żeby król był bezpieczny. –rzucił niedbale.
Strażnicy popatrzyli po sobie a następnie przeszywali wzrokiem czarnowłosego. Czarnobrody westchnął.
-Rob, zostań tu. –rzucił i podszedł do przybysza –Popilnuję cię. I tak z bronią do komnaty króla nie wejdziesz.
Chłopak westchnął i pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
-Nie mam nic przeciwko.
Spokój i pewność siebie wędrowca lekko zbiły z tropu czarnobrodego strażnika. Co on knuje? Dlaczego nie stawił się wczoraj? Cały czas spoglądał z dołu na wysokiego młodzieńca. Nie wyglądał na bezpiecznego typa, ale zachowywał się normalnie.
Kiedy znaleźli się w zamku czarnobrody wskazał schody prowadzące na piętro. Wewnątrz zamek wyglądał całkiem inaczej niż się zdawało. Wędrowiec myślał, że ujrzy obskurnie urządzone sale, gdyż od zewnątrz na takie właśnie się zapowiadało. Spojrzał w górę. Sufit zdobił fresk przedstawiający wojowników obalających wielkiego czarnego smoka. Wokół drzwi do komnat malowały się złote zdobienia w różnych kształtach a podłogi zostały wyłożone kamieniem w piaskowym kolorze, które zdawały się w ogóle nie brudzić. Przybysz szedł za czarnobrodym rozglądając się po zamku. Kiedy znaleźli się na piętrze poczuł na sobie spojrzenia służby i strażników. Nie czuł się nieswojo. Wręcz miał ochotę się uśmiechnąć, ale tego nie zrobił. Po chwili młodzieniec wiedział już gdzie mieści się komnata, do której zmierzają. Pod ogromnymi drzwiami okutymi żelazem stało czterech strażników. Kiedy ujrzeli nieznajomego z ogromnym morgensternem wielkości jego zbroi od razu unieśli miecze. Czarnobrody uniósł rękę tak, jakby chciał ich uciszyć, lecz oni nie zdążyli nic powiedzieć. Powstrzymał ich ten gest.
-Chce pomówić z królem. –rzucił do obitych żelazem od stóp do głów strażników. Przybysz wyczuł, że jeden z nich skrzywił się, mimo hełmu zasłaniającego mu twarz. –Zostawi broń tutaj. Nie wynoście jej nigdzie.
Mężczyźni popatrzyli po sobie po czym odsunęli się od drzwi robiąc przejście dla przybysza. Ten podał jednemu z nich morgenstern i dałby sobie głowę uciąć, że zgiął się pod jego ciężarem ledwo unosząc go w ręce. Zmrużył oczy i wbił wzrok w srebrny hełm.
-Jeśli go uszkodzisz –zaczął. –to ci współczuję.
Skinął głową tak, że zbroja zabrzęczała.
-Tak jest. –rozległo się głuche dudnienie w żelazie.
-Wasza wysokość. –skłonił się –Przybyłem w sprawie zlecenia.
Król przyjrzał się uważnie czarnowłosemu. Zdawało się, że próbuje ocenić po jego wyglądzie czy się nadaje. Potarł siwą brodę i zaczął mruczeć coś pod nosem. Przyglądał się rękawicom zapinanym na liczne klamry a następnie rogom wyrastającym z naramienników. Oglądał każdy szczegół zbroi tak jakby oceniał jej wykonanie. Wtedy dostrzegł jego oczy. Oczy spoglądające na niego z obojętnością. Twarz zdawała się mieć wiecznie taki sam wyraz. Król Edgar potrząsnął głową i machnął ręką.
-Wybacz. Usiądź, proszę. Myślałem, że nikt się nie zjawi. Mam nadzieję, że choć o tobie usłyszę dobre słowo. -usiedli na krzesłach stojących przy stole pod oknem. Jedyne meble znajdujące się w komnacie zbudowanej z wilgotnego szarego kamienia. Zdaniem młodzieńca sala nadawała się co najwyżej na celę. –Jak się zwiesz?
-Evan. –poczuł na sobie badawcze spojrzenie króla.
-Nazwisko posiadasz… rycerzu? –skrzyżował ręce i jeszcze uważniej przyjrzał się chłopakowi. –I ile masz lat? Bo wyglądasz na bardzo młodego.
-Pochodzę z Luntii. Nie jestem w stanie lepiej określić, bo wychowywałem się w domku w lesie. W pobliżu nie było żadnej wioski. –westchnął –Lat mam dziewiętnaście. Może i jestem młody, ale na swoim koncie mam wiele ofiar.
-Nie jesteś szlachetnie urodzony. Masz coś na swoje usprawiedliwienie? Coś co może mnie przekonać? –zrezygnowany król zdawał się tracić wszelkie nadzieje.
Evan uśmiechnął się lekko i spojrzał królowi prosto w oczy. Jego wzrok był zimny.
-Urodziłem się po to, żeby zabijać. –powiedział półgłosem tak wolno, jakby chciał, żeby do króla dotarły te słowa bez żadnych ubytków.
Edgar patrzył jeszcze chwilę na twarz chłopaka. Po chwili spuścił wzrok tak jakby zaczął bardzo intensywnie myśleć. Kiedy uniósł głowę na jego twarzy pojawił się nieoczekiwany uśmiech. Evana nieco to zaskoczyło, ale nie dawał po sobie tego poznać. Brązowe oczy króla zwęziły się a jego ciężka ręka wylądowała na ramieniu młodzieńca.
-Powierzam ci zadanie. Sam nie wiem czy dlatego, że boję się, że nikt szlachetnie urodzony tu nie przybędzie czy dlatego, że jakimś cudem mnie przekonałeś.
-To świetnie. Chciałbym poznać szczegóły tego zlecenia. –odgarnął włosy na plecy.
-Ach tak. Oczywiście. Przejdźmy do rzeczy. Chodzi o ogry zamieszkujące pobliski las. Jeden z moich ludzi przybiegł pewnej nocy w podartym ubraniu i poważnie okaleczony. Mówił, że widział pełno ciał w lesie. Tu na północy. –wskazał na rozciągający się za oknem ciemny las –Mieszkańcy boją się chodzić po wodę nad rzekę, gdyż płynie właśnie tam. Kto się tam zapuścił, już nie wrócił. Podobno jest ich mała grupa. Około dziesięciu osobników. Jeden z nich to wódz, którego nikt jeszcze nie pokonał. Jest potężny i najbardziej obrzydliwy z nich wszystkich. Zależy mi na wyeliminowaniu tej grupy z lasu. Wiem, że to trudne zadanie. Dasz radę? –spojrzał z nadzieją na Evana. Ten patrzył w jeden martwy punkt uważnie słuchając króla. Podniósł wzrok.
-Postaram się. –zapewnił.
Edgar położył ręce na ramionach chłopaka i potrząsnął nim z uśmiechem.
-Świetnie! Słyszałeś, że nagrodą jest ręka mojej córki oraz złoto? Na pewno słyszałeś! Uśmiechnij się, człowieku! Niedługo możesz wyjść za najpiękniejszą kobietę w kraju. –jego twarz jaśniała radością –Właśnie! Muszę ci ją przedstawić! Już po nią lecę.
Evan wyglądał na zmieszanego.
-Ale…
-Zaczekaj tu na mnie. –przerwał podekscytowany król i wybiegł z sali.
To się doigrałeś, chłopie. Evan oparł ręce o kolana i czekał na powrót władcy ze swoją córką, z którą nie bardzo chciał się spotkać.
***
Po kilku minutach do sali wparował król z pulchną rudą dziewczyną. Mogła mieć może szesnaście lat. Okrągłą buzię, ramiona i dekolt miała obsypane piegami. Gładziła rękoma długi warkocz i rozglądała się po komnacie wzrokiem typowej księżniczki.
-Ojcze, czy to ten rycerz, który ma być moim mężem? –zapytała spoglądając na ojca z wyższością.
-Tak. Będzie twoim mężem, kiedy wykona zlecenie. –uśmiechnął się władca. –Evanie, to moja córka, Anabelle.
Ruda posłała Evanowi zalotny uśmiech, lecz ten tylko uniósł brew i zaczął zapinać klamrę na rękawicy.
-Zostaw nas samych, ojcze. I każ służącym przygotować mi gorącą kąpiel. Do tego chciałabym, żeby ułożyły mi ładnie włosy i wybrały ładną sukienkę. –rzuciła nawet nie spoglądając na króla tylko na młodzieńca. Widać było, że bardzo jej się spodobał.
Po chwili usłyszała zamykające się za nim ciężkie drzwi.
Chłopak odwrócił głowę i kątem oka wyjrzał przez okno. Na
jego twarzy malowało się obrzydzenie.
Usłyszał kroki, mimo to ciągle tkwił w tej samej pozycji. Po chwili
stolik, stojący obok niego zaskrzypiał. Evan skierował wzrok w stronę źródła
dźwięku. Jego twarz znalazła się na wysokości odsłoniętego, ubogiego dekoltu
księżniczki. Mężczyzna tylko przewrócił oczami i założył ręce na piersiach.
-Myślisz, że twoje skromne ciało mi zaimponuje?- syknął, a
następnie wstał i oparł się o ścianę.
-Skromne? Czy aby na pewno?- Powiedziała swoim skrzekliwym
głosem i spojrzała Evanowi w oczy, powoli do niego podchodząc. Zarzuciła swój
długi warkocz na plecy i stanęła naprzeciwko rycerza. Ten tylko rzucił w jej
stronę wściekłym spojrzeniem i ciężko westchnął.
-Coś
jeszcze chcesz mi pokazać? –zapytał z pogardą.
Anabelle zwinnie zeskoczyła ze stolika i okrakiem usiadła mu na kolanach.
Skrzywił się tylko. Zaczęła gładzić jego długie czarne włosy i owijać sobie
pojedyncze kosmyki na palec. Nuciła coś pod nosem. Chłopak wstał a księżniczka
prawie upadła, jednak podparła się o stolik. Posłała mu groźne spojrzenie,
które zaraz zastąpił ten sam zalotny uśmieszek co wcześniej. Pogładziła dłonią
perłowy policzek chłopaka. Evan wywrócił oczami i zrobił kilka kroków, lekko
odpychając dziewczynę na bok. Księżniczka ponownie podeszła do czarnowłosego.
Ten chwycił dziewczynę za ramiona i przygwoździł do ściany. Między ich twarzami
był odstęp zaledwie kilku centymetrów. Anabelle czuła ciepły oddech przybysza
na swoim pyzatym policzku. Oblała się rumieńcem, przez co rycerz lekko się
uśmiechnął. Zaczął powoli przybliżać usta do ucha dziewczyny.
-Wiesz
co ci powiem, księżniczko?- Chwycił ją za nadgarstki i przyłożył je do zimnej
ściany, tuż nad głową dziewczyny.
-Jesteś
dla mnie… -chwycił jeden z kosmyków rudych włosów i owinął lekko wokół palca. -Odpychająca.
-szybko się odsunął i spojrzał na nią z pogardą.
Księżniczka tupnęła nogą i wrzasnęła ze
złości. Żabowaty głosik dziewczyny rozniósł się na cały zamek. Wściekła wybiegła
z komnaty. Evan pokręcił głową. W jego oczach księżniczka nie była nikim więcej
jak tłustą, rozpieszczoną dziewuchą bez honoru, która oddawała się każdemu, kto
miał na to ochotę. Rozbawiony w duchu rycerz ponownie usiadł na krześle i
pochylił głowę.
Po
chwili drzwi zaskrzypiały i w komnacie pojawił się król.
-Zdaje
się, że Anabelle zdenerwował fakt, że ślub nie jest w stu procentach pewny. –zamknął
drzwi –No nic. I jak ci się podoba moja córka? –usiadł na krześle obok.
Evan nie odpowiedział. Nie lubił takich
rozpieszczonych dziewuch, którym wszystko trzeba podsuwać pod nos. I przede
wszystkim nie tolerował takiego złośliwego i kapryśnego zachowania.
-Wydaje
mi się, wasza wysokość, że jeszcze nie dorosła do małżeństwa.
Król zmierzył chłopaka wzrokiem
-To
ja decyduję, czy moja córka jest gotowa, czy nie. –spojrzał w okno i natychmiast zerwał się z
miejsca. Evan uczynił to samo i oboje otworzyli szeroko oczy na widok tego, co
ujrzeli.
Obleśne ogry zabijały wszystkich służących jakich napotkały. Słychać było
donośne ryki i rozdzierające krzyki konających. Król schował twarz w dłoniach i
odwrócił się od okna. Wyglądał jak małe dziecko, któremu odebrano zabawkę.
-Za
późno. –wyszlochał –Wszystko skończone!
Evan nadal przyglądał się brutalnej scenie. Próbował odnaleźć jakiś punkt, z
którego mógłby uderzyć. Wtedy jego oczom ukazał się on. Potężny gruby wódz
ogrów. Jego skóra wyglądała na obślizgłą w zgniłozielonej barwie. Z dolnej
szczęki wyrastały dwa długie kły wystające z paszczy. Oczy miał rozbiegane i
małe. Zdawało się, że zaraz wypłyną z oczodołów. Był łysy i miał
nieproporcjonalną małą głowę, która przyczepiona była do potężnego tułowia.
Jedyne co miał na sobie to ogromny kawał materiału owijający dolną część
obrzydliwego ciała. W wielkiej łapie trzymał maczugę, która wydawała się ważyć
tyle, co wódz. Evan słyszał, że wydaje jakieś komendy a równocześnie zabija nacierających
na niego wojowników. Kiedy do niego podbiegali byli niesamowicie malutcy.
Król
odsłonił oczy i w tym momencie maczuga rozłupała głowę jednego z rycerzy i
zalała krwią jego towarzyszy i oprawcę. Innego zmiażdżył cios wymierzony w
żebra. Wojownik wygiął się pod nienaturalnym kątem i z jego drugiego boku
trysnęła ciemna posoka. Władca natychmiast schował twarz w dłoniach. Co to za król, który boi się takiego widoku?
Evan wytężył wzrok i zobaczył, że wódz niesie na ramieniu postać w liliowej
sukni i… rudych włosach. Zagryzł wargi i kątem oka spojrzał na króla.
-Wasza
wysokość, proszę tu podejść. -władca stanął w oknie obok czarnowłosego. –Czy to
księżniczka Anabelle?
Król spojrzał po czym otworzył jeszcze
szerzej oczy.
-Na
Bogów! Przecież to ona! Ratuj ją Evanie, proszę! Błagam, nie pozwól zrobić jej
krzywdy! Jest moim oczkiem w głowie! –szlochał Edgar.
Młodzieniec spojrzał na niego niewzruszonym wzrokiem. Wszystkie wspomnienia
wróciły. Przed oczami pojawiła mu się twarz brata i ogromna czarna wieża.
Gwałtownie zerwał się do wyjścia. Szedł krokiem zdecydowanym tak, jakby
obudziła się w nim chęć przelania krwi.
-Niech
Bóg ma cię w swojej opiece! –zawołał za nim król.
Evan stanął i pomału odwrócił się w stronę Edgara. Na jego twarzy pojawił się
złowieszczy uśmiech.
-Niech
mi król tak źle nie życzy. –rzucił i szybkim krokiem wyszedł z komnaty.
O to zdecydowanie mój ulubiony z waszych rozdziałów. :D
OdpowiedzUsuńEvan staje się moim ulubieńcem. Uwielbiam taki charakter u bohaterów książek. Chłodny i sarkastyczny. :D A Anabelle też jest w porządku, jakoś nie poczułam do niej niechęci. Powinnam?
W każdym razie końcówka była fenomenalna. Teraz Evan będzie musiał uratować Anabelle i bez wątpienia może to być zabawne. :D Mam nadzieję, bo uwielbiam humor przy takich akcjach.
Tak więc czekam na next. ^^
Bardzo mi się podoba ten rozdział. :3 Końcówka jest fenomenalna ! :D A Anabelle ? Mi wygląda na rozpieszczonego dzieciaka. To dobrze ? XD Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. :)
OdpowiedzUsuńhttp://lodoweserce.blogspot.com/
czcionka trochę za mała przez co ciężko dobrać się do treści
OdpowiedzUsuńWedług mnie czcionka jest dobrze dopasowana, przez co dobrze się czyta. Podoba mi się również wygląd bloga i kolorystyka. Jednak.. uważam że ta ''melodia'' co włącza się od razu po odtworzeniu strony jest nieco przygnębiająca, mimo to idealnie zgrała się z rozdziałem xD
OdpowiedzUsuńSłuchaj mam pytanie co do tego LBA: Mam to skopiować (tyle że ze swoimi pytaniami) na blogga i nominować kilka blogów. Napisane jest 11 czy coś, ale każdy daje 2-3... Jestem niekumaty i trochę nie rozumiem xD
OdpowiedzUsuńMam pytanko do muzyki: Nw jak dodać ten Java Script. Wytłumaczysz dokładniej?
OdpowiedzUsuńA dobra już wiem.
OdpowiedzUsuńTylko powiedz o tym Lb coś.
OdpowiedzUsuńDawno tu nie zaglądałam i przyznam, że żałuję.Hah ale zdążyłam nadrobić zaległości i co więcej pisac kolejny dobrze napisany rozdział :) Super końcówka czekam na next i zapraszam do siebie na nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńhttp://opowiadanie-1przekleta.blogspot.com/