tekst alternatywny

środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 4 cz.2

                Anabelle cz.2
                    (Evan)




                Pchnąłem ciężkie wrota i szybko prześledziłem wzrokiem całe pole walki.
                Cały dziedziniec zbryzgany był krwią.
                W powietrzu unosił się smród posoki a za każdym oddechem na ziemię padało ciało kolejnego rycerza. Widziałem obrzydliwe postacie ogrów i ich nieproporcjonalne gęby. Paszcze wypełnione były pożółkłymi zębami ociekającymi zieloną substancją zmieszaną ze śliną. Nad głową świsnęła mi strzała. Po chwili na ziemię padło cielsko jednego z paskudnych łuczników krwawiące z licznych ran. Spojrzałem na stajennych chowających się za stertami siana. Głowa zaczęła boleć mnie od ostrego smrodu potu i krwi. Rycerze króla Edgara padali jeden po drugim od uderzeń ciężkimi maczugami i tasakami. Coś upadło pod moje nogi. Spuściłem wzrok i ujrzałem ludzką rękę. Pięknie. Ginęli kolejni ludzie a ja stałem i kryłem się w cieniu stajni. Obmyślałem plan.
                Po drugiej stronie ujrzałem kilka wyrastających z ziemi wież. Nie były wysokie. Na moje oko miały około dwadzieścia jeden stóp (około 7 metrów). Usłyszałem charknięcie. Albo skrzek. Cholera wie co to był za odgłos. W tym momencie mój miecz ze świstem opuścił pochwę i sparował uderzenie jednego z ogrów. Uderzał tasakiem tak, jakby chciał mnie poćwiartować. Jednak każde jego uderzenie napotykało moją broń. Zamachnął się mocniej. Sparowałem i szybkim ruchem uderzyłem w jego zniekształconą głowę morgensternem trzymanym w drugiej ręce. Kolce wbiły się w mdłozieloną skórę przypominającą rozlane gluty gęstej substancji i dosięgły czaszki. Usłyszałem chrupnięcie i uśmiechnąłem się widząc jak jego tasak opada na ziemię a z oczu ucieka życie. Rozwarta gęba wydała tylko charczący krzyk, który stopniowo cichnął. W gardle zabulgotała mu krew i wypłynęła na zewnątrz ciągnąc za sobą kilka ścięgien. Szarpnąłem broń wydobywając ją z rozłupanej głowy, z której wypływał mózg i cholernie dużo krwi.
                Kopnąłem ciało na bok i ruszyłem w stronę zbrojowni, skąd wybiegali kolejni rycerze. Zatrzymałem się w połowie drogi. Na jednej z wież ukazała się postać. Wódz ogrów trzymający przewieszoną przez ramię Anabelle. Próbowała się wyrwać, ale silna ręka trzymała ją tak, że widać było jaki wysiłek wkłada w szarpanie się. I tak się nie oswobodzi. Obiecałem, że ją uwolnię, więc ruszyłem w tamtym kierunku. Nie dam rady przedrzeć się przez tą rzeźnię. Prędzej czy później zarobię niespodziewane cięcie i moja głowa pozostanie na polu bitwy. Odsunąłem tą myśl na bok i szybkim krokiem wdarłem się do zbrojowni. Potrzebowałem kilku ludzi.
                -Musimy ratować księżniczkę Anabelle! –krzyknął do mnie jeden z nich wskazując palcem na wieżę –Pospieszcie się!
Chciałem powiedzieć im, że wdarcie na wieżę trzeba zaplanować, bo skończymy  jak inni. Nie zdążyłem jednak nawet wypluć słowa. Dziesięciu rycerzy wbiegło w chaos panujący na dziedzińcu.
                -Idioci… -mruknąłem pod nosem.
Po chwili zobaczyłem piątkę zbrojnych wspinających się po kolei po drabinie prowadzącej na wieżę. Widocznie to ci, którzy wyszli cało z tej rzeźni. Patrzyłem jak zbliżają się do stojącego nad nimi wodza. Skrzywiłem się, kiedy ogromna maczuga strąciła po kolei wszystkich rycerzy z wysokości. Za chwilę na ziemi leżały ciała z kończynami powyginanymi pod nienaturalnymi kątami.
                Wychyliłem się zza budynku zbrojowni chcąc dostrzec co jest po drugiej stronie wieży. Nic. Pustka. Czyta niezbryzgana krwią zielona trawa i ani jednego ogra. Tamtędy musiałbym wejść na wieżę, jednak szybko odsunąłem ten pomysł. Zaraz za mną ruszyłoby kilka paskud i z nieoczekiwanego ataku na wodza pozostałyby nici. Cofnąłem się i spojrzałem na bitwę. Ogrów ubywało, ale nadal stanowiły duże zagrożenie. Nie pozostało mi nic innego jak tylko wdać się w walkę. Szybkim krokiem wkroczyłem na pole bitwy i pozbawiłem głów kilku stojących do mnie tyłem przeciwników. Krew tryskała mi na twarz ze wszystkich stron. Morgenstern kradł dusze każdego ogra, który unosił broń w celu pozbycia się mojej głowy czy ręki.
                Dość chudy ogr uniósł zakrzywiony miecz przypominający sierp i wziął zamach. Nasze bronie spotkały się tuż przed moim nosem. Szarpnąłem miecz w dół pchając nim dziwaczne ostrze po czym z całej siły kopnąłem paskudę w twarz. Stracił równowagę i upadł na sterczący z ziemi tasak. Ostrze przebiło jego szyję na wylot oddzielając głowę od reszty tułowia. Wszystko trwało kilka sekund i znowu musiałem sparować kolejne uderzenie nadchodzące z tyłu. Chwilę później ręka dzierżąca maczugę wyleciała w powietrze a ciało na wylot przebiłem mieczem. Szarpnąłem chcąc wydobyć go z ogra. Razem z bronią wyrwałem kręgosłup, który sterczał teraz z brzucha trupa.
                Spojrzałem na wodza nadal stojącego na wieży. Dlaczego żaden łucznik go jeszcze nie zabił do cholery? Wielka zielona ręka zaczęła rozrywać górną partię sukni księżniczki. Dopiero teraz to usłyszałem. Wrzask rozrywający uszy. Tak skrzekliwy, że zaczynało kręcić się w głowie. Anabelle zaczęła szarpać się jeszcze bardziej, ale obleśna ręka powędrowała pod jej suknię powodując jeszcze większy krzyk. Zaczęła go kopać. Ten jednak tylko się śmiał.
                Szybko wróciłem do zbrojowni. Zastałem tam kilku rycerzy zakładających hełmy.
                -Panowie, kto z was umie strzelać z łuku? –zapytałem, choć wątpiłem w to, że któryś z nich posiada tą umiejętność.
 Popatrzyli po sobie.
                -Nikt z nas nie potrafi obsługiwać się łukiem. Musisz iść na mur. Zazwyczaj tam kręcą się tacy, co potrafią.
                -To dlaczego, do cholery jeszcze nie zaczęli strzelać do tej maszkary?! –zdałem sobie sprawę, że krzyczę.
 Wąsacz wzruszył ramionami.
                -Boją się, że zabiją księżniczkę.
Zakląłem pod nosem i opuściłem zbrojownię. Za zakrętem znalazłem kamienne schody. Miałem nadzieję, że to właśnie te schody prowadzą na mur. Szedłem po nich jak najszybciej. Były kręte i dość śliskie co nieco mnie spowalniało. Kiedy byłem już blisko bijącego z góry światła usłyszałem nerwowe głosy i kłótnie. Wyjrzałem na światło dzienne i zobaczyłem pięciu młodych… Giermków? Kiedy mnie zobaczyli zamilkli i cofnęli o kilka kroków. Każdemu z nich rzuciłem krótkie spojrzenie.
                -Jesteście giermkami?
Zebrali się w jedną grupę nie odrywając ode mnie przestraszonego wzroku. Nie dziwiłem się. To byli chłopcy mogący mieć góra piętnaście lat.
                -Tak, jesteśmy. –odparł jeden niepewnie.
Obejrzałem się przez ramię. Wódz ogrów najwyraźniej przed zgwałceniem księżniczki chciał popatrzyć jak giną kolejni rycerze i wykrzykiwać komendy do swoich przydupasów.
                -Umiecie strzelać z łuków? –zapytałem niecierpliwym głosem.
Jeden z nich wzruszył rękami.  
                -Uczyliśmy się dobre kilka lat, ale nie jesteśmy świetnymi łucznikami. Każdy z nas jest tylko giermkiem.
Skrzywiłem się.
                -Gdzie są w takim razie łucznicy?
                -Powiedzieli, że nie będą strzelać, bo boją się uszkodzić księżniczkę.
Westchnąłem. Co to za łucznicy?
                -Skoro wrócili do swoich komnat to wy musicie przejąć ich obowiązek i odważyć się strzelić. Księżniczka może zostać zgwałcona, co może nastąpić za moment. –obejrzałem się za siebie.
                -Zatem powiedz nam panie, gdzie mamy strzelać.
Zdziwiłem się, że tak szybko udało mi się ich przekonać. Właściwie nawet nie zacząłem ich przekonywać.
                -Bierzcie łuki i chodźcie za mną.

                Ruszyliśmy w stronę miejsca, skąd najlepiej widać było cały dziedziniec łącznie z wieżą. Ogrów było już bardzo mało. Zaledwie pięciu wliczając wodza. Wszędzie walały się ciała, głowy i kończyny. Sam nie wiedziałem, czy chłopcy powinni to oglądać, ale cóż. W przyszłości będą widzieć taką rzeź cały czas. Wskazałem na walczące potwory.
                -Widzicie te paskudy na dole? Do nich macie strzelać. Każdy zielony stwór ma być martwy, zrozumiano? Obiecuję wam, że jeśli się uda, nie obejdzie się bez odpowiedniego wynagrodzenia was. Zadbam o to.
Nie czekałem na odpowiedź. Pobiegłem na dół kamiennymi schodami. Kiedy byłem już na dole zobaczyłem, że na polu bitwy zostały tylko dwie maszkary. Bez namysłu skierowałem się w stronę rzeki, która płynęła zaraz za wieżą. Nikt mnie nie zauważył. Miałem zamiar wspiąć się cicho na górę i zabić wodza ogrów, kiedy będzie do mnie tyłem. Spojrzałem na drabinę. Z góry słychać było głośny śmiech i krzyk Anabelle. W momencie, kiedy zaczynałem się wspinać śmiech dowódcy urwał się gwałtownie i zastąpiło go grzmotnięcie o ziemię.

***

                Evan spojrzał do góry. Chwilę później z wieży spadła księżniczka lądując prosto w ramionach czarnowłosego. Czuł, że jeszcze drżała i była przestraszona. Kiedy otworzyła oczy i ujrzała jego blade pozbawione wyrazu oblicze od razu zaplotła ręce na jego szyi i uśmiechnęła się zalotnie. Poruszyła się tak, żeby strzępy zasłaniające jej biust opadły. Evan spojrzał jej prosto w oczy i w momencie, kiedy Anabelle chciała pocałować go w policzek wylądowała w wodzie. Spojrzała na siebie i uświadomiła sobie, że siedzi w płytkiej rzece płynącej obok wieży. Rozejrzała się i zobaczyła odchodzącego chłopaka. Wściekła uderzyła ręką o taflę wody po czym jęknęła z bólu.

 ***

                -Który z was trafił wodza ogrów w oko? –zapytał Evan ze wściekłym wzrokiem.
Chłopcy niepewnie popatrzyli po sobie. Nikt nie chciał się przyznać.  Bali się.
                -Ja to zrobiłem. –przed grupkę wystąpił chudy rudy chłopiec. Zdawał się być najstarszy z nich wszystkich i zarazem najbrzydszy.
Rudzielec zadrżał, kiedy Evan spojrzał na niego marszcząc brwi. Czarnowłosy jednak od razu się uśmiechnął.
                -Dobra robota. I tak przy okazji… Dostrzegam w tobie ideał na męża dla pewnej damy.

-----------------------------------------------------------------------------------------

Ta część rozdziału w większej części jest pisana w pierwszej osobie. Podejrzewamy, że będziecie pytać, dlaczego. Odpowiedź brzmi: używamy pierwszej osoby tylko wtedy, kiedy chcemy, żeby czytelnik bardziej wcielił się w rolę bohatera i poznał uczucia mu towarzyszące. Nie wszystko da się napisać używając trzeciej osoby C:

sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 4 cz.1


Anabelle
(Evan)

                Wędrowiec rozejrzał się dookoła. Zamek Dartmore otaczały poszarpane szczyty gór, które wyrastały z pokrywających je zielonych dywanów roślin. Miejscami dostrzegał śnieg będący pozostałością po surowej zimie. Zachodzące słońce malowało na niebie pasy w różnych odcieniach pomarańczu, żółci i czerwieni. Delikatne obłoki w jasnoróżowej barwie pomału wędrowały po sklepieniu niesione przez wiatr. Dartmore wznosił się na południowym-zachodzie Luntii, na południe od Doliny Siedmiu Grzeszników. Przybysz rozpuścił wcześniej związane  kruczoczarne włosy i pozwolił im swobodnie opaść na plecy. Wiosenny wiatr przeczesał je swoimi chłodnymi palcami odgarniając niektóre pasma z ostro zarysowanej twarzy przybysza.
                Spojrzał w kierunku zamku. Nie dostrzegł nikogo prócz kręcącej się w ogrodach służby i wartowników. Do bramy głównej prowadził masywny most zdający się nie mieć końca. Dartmore był urządzony skromnie. Nie był wysoki lecz szeroki co wyróżniało go spośród innych zamków leżących na ziemiach Luntii. Czarnowłosy odetchnął świeżym powietrzem i ruszył w stronę mostu. Szedł pomału, ale każdy krok stawiał pewnie i zdecydowanie. Ujrzał dwóch strażników. Był ciekaw, czy te zarośnięte typki zatrzymają go, kiedy będzie próbował po prostu obok nich przejść. Nie zwolnił przy początku przejścia. Mężczyźni wzdrygnęli się. Widząc, że przybysz ignoruje ich tak, jakby ich w ogóle nie było, dobyli mieczy.
                -Zatrzymaj się! –krzyknął jeden z krzywą szczęką i gęstą czarną brodą. Ciekawe po kim odziedziczył urodę. Pomyślał czarnowłosy –Kim jesteś i czego tu szukasz?
                -Wybaczcie panowie… Nie zauważyłem was –uniósł brew i spojrzał niebieskimi oczami na tłustego strażnika, który mógł mieć góra osiemnaście lat –Ciężko dostrzec tak szczupłych ludzi stojących na warcie.
                -Radzę ci trzymać język za zębami! –warknął czarnobrody –Zapytam jeszcze raz i ostrzegam, że nie będę powtarzać. Kim jesteś i czego tu szukasz?
Czarnowłosy westchnął ciężko kręcąc głową i spuszczając wzrok. Wydawało się, że dla niego ciekawszy jest widok kamieni, którymi wyłożony jest most niż strażników gotujących się ze złości.
                -Skoro mam trzymać język za zębami to po co zadajesz mi pytanie? –popatrzył starszemu prosto w oczy a jego twarz poczerwieniała ze złości.
                -Mówisz do…
                -Strażnika, który prawdopodobnie nie ma pozwolenia na obcinanie języków niewinnym przybyszom –dokończył za niego wędrowiec.
                -Tak więc po co przybywasz? –zapytał nieco spokojniej próbując ukryć wzbierającą się w nim złość.
                -Ponoć król poszukuje rycerza do wykonania brudnej roboty. Chciałem się z nim zobaczyć.
 Nagle twarz grubasa rozpromieniła się a jego towarzysz nie ukrywał zaskoczenia.
                -Zlecenie na ogry z północy? –oczy czarnobrodego rozszerzyły się –Wczoraj odbyło się spotkanie. Nikt nie był godzien wykonać tego zadania. Nie pojawił się ani jeden wojownik. Wszyscy byli albo wieśniakami pragnącymi sławy i bogactwa, albo ludzie, którzy nawet nie mieli do czynienia z mieczem. –Westchnął ciężko.
                -Mam jeszcze możliwość zobaczenia się z królem Edgarem?
                -Twoje zabawki muszą zostać z nami. Nie możesz wejść do króla z bronią. –wtrącił grubas, który wcześniej tylko przysłuchiwał się dyskusji.
                -Nie. Nie ruszę się bez nich. Możecie wysłać za mną całą armię jaką dysponujecie, żeby król był bezpieczny. –rzucił niedbale.
 Strażnicy popatrzyli po sobie a następnie przeszywali wzrokiem czarnowłosego. Czarnobrody westchnął.
                -Rob, zostań tu. –rzucił i podszedł do przybysza –Popilnuję cię. I tak z bronią do komnaty króla nie wejdziesz.
Chłopak westchnął i pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
                -Nie mam nic przeciwko.
 Spokój i pewność siebie wędrowca lekko zbiły z tropu czarnobrodego strażnika. Co on knuje? Dlaczego nie stawił się wczoraj? Cały czas spoglądał z dołu na wysokiego młodzieńca. Nie wyglądał na bezpiecznego typa, ale zachowywał się normalnie.
                Kiedy znaleźli się w zamku czarnobrody wskazał schody prowadzące na piętro. Wewnątrz zamek wyglądał całkiem inaczej niż się zdawało. Wędrowiec myślał, że ujrzy obskurnie urządzone sale, gdyż od zewnątrz na takie właśnie się zapowiadało. Spojrzał w górę. Sufit zdobił fresk przedstawiający wojowników obalających wielkiego czarnego smoka. Wokół drzwi do komnat malowały się złote zdobienia w różnych kształtach a podłogi zostały wyłożone kamieniem w piaskowym kolorze, które zdawały się w ogóle nie brudzić. Przybysz szedł za czarnobrodym rozglądając się po zamku. Kiedy znaleźli się na piętrze poczuł na sobie spojrzenia służby i strażników. Nie czuł się nieswojo. Wręcz miał ochotę się uśmiechnąć, ale tego nie zrobił. Po chwili młodzieniec  wiedział już gdzie mieści się komnata, do której zmierzają. Pod ogromnymi drzwiami okutymi żelazem stało czterech strażników. Kiedy ujrzeli nieznajomego z ogromnym morgensternem  wielkości jego zbroi od razu unieśli miecze. Czarnobrody uniósł rękę tak, jakby chciał ich uciszyć, lecz oni nie zdążyli nic powiedzieć. Powstrzymał ich ten gest.
                -Chce pomówić z królem. –rzucił do obitych żelazem od stóp do głów strażników. Przybysz wyczuł, że jeden z nich skrzywił się, mimo hełmu zasłaniającego mu twarz. –Zostawi broń tutaj. Nie wynoście jej nigdzie.
Mężczyźni popatrzyli po sobie po czym odsunęli się od drzwi robiąc przejście dla przybysza. Ten podał jednemu z nich morgenstern i dałby sobie głowę uciąć, że zgiął się pod jego ciężarem ledwo unosząc go w ręce. Zmrużył oczy i wbił wzrok w srebrny hełm.
                -Jeśli go uszkodzisz –zaczął. –to ci współczuję.
Skinął głową tak, że zbroja zabrzęczała.
                -Tak jest. –rozległo się głuche dudnienie w żelazie.

                -Wasza wysokość. –skłonił się –Przybyłem w sprawie zlecenia.
Król przyjrzał się uważnie czarnowłosemu. Zdawało się, że próbuje ocenić po jego wyglądzie czy się nadaje. Potarł siwą brodę i zaczął mruczeć coś pod nosem. Przyglądał się rękawicom zapinanym na liczne klamry a następnie rogom wyrastającym z naramienników. Oglądał każdy szczegół zbroi tak jakby oceniał jej wykonanie. Wtedy dostrzegł jego oczy. Oczy spoglądające na niego z obojętnością. Twarz zdawała się mieć wiecznie taki sam wyraz. Król Edgar potrząsnął głową i machnął ręką.
                -Wybacz. Usiądź, proszę. Myślałem, że nikt się nie zjawi. Mam nadzieję, że choć o tobie usłyszę dobre słowo. -usiedli na krzesłach stojących przy stole pod oknem. Jedyne meble znajdujące się w komnacie zbudowanej z wilgotnego szarego kamienia. Zdaniem młodzieńca sala nadawała się co najwyżej na celę. –Jak się zwiesz?
                -Evan. –poczuł na sobie badawcze spojrzenie króla.
                -Nazwisko posiadasz… rycerzu? –skrzyżował ręce i jeszcze uważniej przyjrzał się chłopakowi. –I ile masz lat? Bo wyglądasz na bardzo młodego.
                -Pochodzę z Luntii. Nie jestem w stanie lepiej określić, bo wychowywałem się w domku w lesie. W pobliżu nie było żadnej wioski. –westchnął –Lat mam dziewiętnaście. Może i jestem młody, ale na swoim koncie mam wiele ofiar.
                -Nie jesteś szlachetnie urodzony. Masz coś na swoje usprawiedliwienie? Coś co może mnie przekonać? –zrezygnowany król zdawał się tracić wszelkie nadzieje.
Evan uśmiechnął się lekko i spojrzał królowi prosto w oczy. Jego wzrok był zimny.
                -Urodziłem się po to, żeby zabijać. –powiedział półgłosem tak wolno, jakby chciał, żeby do króla dotarły te słowa bez żadnych ubytków.
Edgar patrzył jeszcze chwilę na twarz chłopaka. Po chwili spuścił wzrok tak jakby zaczął bardzo intensywnie myśleć. Kiedy uniósł głowę na jego twarzy pojawił się nieoczekiwany uśmiech. Evana nieco to zaskoczyło, ale nie dawał po sobie tego poznać. Brązowe oczy króla zwęziły się a jego ciężka ręka wylądowała na ramieniu młodzieńca.
                -Powierzam ci zadanie. Sam nie wiem czy dlatego, że boję się, że nikt szlachetnie urodzony tu nie przybędzie czy dlatego, że jakimś cudem mnie przekonałeś.
                -To świetnie. Chciałbym poznać szczegóły tego zlecenia. –odgarnął włosy na plecy.
                -Ach tak. Oczywiście. Przejdźmy do rzeczy. Chodzi o ogry zamieszkujące pobliski las. Jeden z moich ludzi przybiegł pewnej nocy w podartym ubraniu i poważnie okaleczony. Mówił, że widział pełno ciał w lesie. Tu na północy. –wskazał na rozciągający się za oknem ciemny las –Mieszkańcy boją się chodzić po wodę nad rzekę, gdyż płynie właśnie tam. Kto się tam zapuścił, już nie wrócił. Podobno jest ich mała grupa. Około dziesięciu osobników. Jeden z nich to wódz, którego nikt jeszcze nie pokonał. Jest potężny i najbardziej obrzydliwy z nich wszystkich. Zależy mi na wyeliminowaniu tej grupy z lasu. Wiem, że to trudne zadanie. Dasz radę? –spojrzał z nadzieją na Evana. Ten patrzył w jeden martwy punkt uważnie słuchając króla. Podniósł wzrok.
                -Postaram się. –zapewnił.
Edgar położył ręce na ramionach chłopaka i potrząsnął nim z uśmiechem.
                -Świetnie! Słyszałeś, że nagrodą jest ręka mojej córki oraz złoto? Na pewno słyszałeś! Uśmiechnij się, człowieku! Niedługo możesz wyjść za najpiękniejszą kobietę w kraju. –jego twarz jaśniała radością –Właśnie! Muszę ci ją przedstawić! Już po nią lecę.
Evan wyglądał na zmieszanego.
                -Ale…
                -Zaczekaj tu na mnie. –przerwał podekscytowany król i wybiegł z sali.
To się doigrałeś, chłopie. Evan oparł ręce o kolana i czekał na powrót władcy ze swoją córką, z którą nie bardzo chciał się spotkać.

                                                                                              ***

                Po kilku minutach do sali wparował król z pulchną rudą dziewczyną. Mogła mieć może szesnaście lat. Okrągłą buzię, ramiona i dekolt miała obsypane piegami. Gładziła rękoma długi warkocz i rozglądała się po komnacie wzrokiem typowej księżniczki.
                -Ojcze, czy to ten rycerz, który ma być moim mężem? –zapytała spoglądając na ojca z wyższością.
                -Tak. Będzie twoim mężem, kiedy wykona zlecenie. –uśmiechnął się władca. –Evanie, to moja córka, Anabelle.
 Ruda posłała Evanowi zalotny uśmiech, lecz ten tylko uniósł brew i zaczął zapinać klamrę na rękawicy.
                -Zostaw nas samych, ojcze. I każ służącym przygotować mi gorącą kąpiel. Do tego chciałabym, żeby ułożyły mi ładnie włosy i wybrały ładną sukienkę. –rzuciła nawet nie spoglądając na króla tylko na młodzieńca. Widać było, że bardzo jej się spodobał.
Po chwili usłyszała zamykające się za nim ciężkie drzwi.
Chłopak odwrócił głowę i kątem oka wyjrzał przez okno. Na jego twarzy malowało się obrzydzenie.  Usłyszał kroki, mimo to ciągle tkwił w tej samej pozycji. Po chwili stolik, stojący obok niego zaskrzypiał. Evan skierował wzrok w stronę źródła dźwięku. Jego twarz znalazła się na wysokości odsłoniętego, ubogiego dekoltu księżniczki. Mężczyzna tylko przewrócił oczami i założył ręce na piersiach.
-Myślisz, że twoje skromne ciało mi zaimponuje?- syknął, a następnie wstał i oparł się o ścianę.
-Skromne? Czy aby na pewno?- Powiedziała swoim skrzekliwym głosem i spojrzała Evanowi w oczy, powoli do niego podchodząc. Zarzuciła swój długi warkocz na plecy i stanęła naprzeciwko rycerza. Ten tylko rzucił w jej stronę wściekłym spojrzeniem i ciężko westchnął.
                -Coś jeszcze chcesz mi pokazać? –zapytał z pogardą.
Anabelle zwinnie zeskoczyła ze stolika i okrakiem usiadła mu na kolanach. Skrzywił się tylko. Zaczęła gładzić jego długie czarne włosy i owijać sobie pojedyncze kosmyki na palec. Nuciła coś pod nosem. Chłopak wstał a księżniczka prawie upadła, jednak podparła się o stolik. Posłała mu groźne spojrzenie, które zaraz zastąpił ten sam zalotny uśmieszek co wcześniej. Pogładziła dłonią perłowy policzek chłopaka. Evan wywrócił oczami i zrobił kilka kroków, lekko odpychając dziewczynę na bok. Księżniczka ponownie podeszła do czarnowłosego. Ten chwycił dziewczynę za ramiona i przygwoździł do ściany. Między ich twarzami był odstęp zaledwie kilku centymetrów. Anabelle czuła ciepły oddech przybysza na swoim pyzatym policzku. Oblała się rumieńcem, przez co rycerz lekko się uśmiechnął. Zaczął powoli przybliżać usta do ucha dziewczyny. 
                -Wiesz co ci powiem, księżniczko?- Chwycił ją za nadgarstki i przyłożył je do zimnej ściany, tuż nad głową dziewczyny.
                -Jesteś dla mnie… -chwycił jeden z kosmyków rudych włosów i owinął lekko wokół palca. -Odpychająca. -szybko się odsunął i spojrzał na nią z pogardą.
 Księżniczka tupnęła nogą i wrzasnęła ze złości. Żabowaty głosik dziewczyny rozniósł się na cały zamek. Wściekła wybiegła z komnaty. Evan pokręcił głową. W jego oczach księżniczka nie była nikim więcej jak tłustą, rozpieszczoną dziewuchą bez honoru, która oddawała się każdemu, kto miał na to ochotę. Rozbawiony w duchu rycerz ponownie usiadł na krześle i pochylił głowę. 
                Po chwili drzwi zaskrzypiały i w komnacie pojawił się król. 
                -Zdaje się, że Anabelle zdenerwował fakt, że ślub nie jest w stu procentach pewny. –zamknął drzwi –No nic. I jak ci się podoba moja córka? –usiadł na krześle obok.
 Evan nie odpowiedział. Nie lubił takich rozpieszczonych dziewuch, którym wszystko trzeba podsuwać pod nos. I przede wszystkim nie tolerował takiego złośliwego i kapryśnego zachowania. 
                -Wydaje mi się, wasza wysokość, że jeszcze nie dorosła do małżeństwa. 
Król zmierzył chłopaka wzrokiem
                -To ja decyduję, czy moja córka jest gotowa, czy nie.  –spojrzał w okno i natychmiast zerwał się z miejsca. Evan uczynił to samo i oboje otworzyli szeroko oczy na widok tego, co ujrzeli.
Obleśne ogry zabijały wszystkich służących jakich napotkały. Słychać było donośne ryki i rozdzierające krzyki konających. Król schował twarz w dłoniach i odwrócił się od okna. Wyglądał jak małe dziecko, któremu odebrano zabawkę.
                -Za późno. –wyszlochał –Wszystko skończone!
Evan nadal przyglądał się brutalnej scenie. Próbował odnaleźć jakiś punkt, z którego mógłby uderzyć. Wtedy jego oczom ukazał się on. Potężny gruby wódz ogrów. Jego skóra wyglądała na obślizgłą w zgniłozielonej barwie. Z dolnej szczęki wyrastały dwa długie kły wystające z paszczy. Oczy miał rozbiegane i małe. Zdawało się, że zaraz wypłyną z oczodołów. Był łysy i miał nieproporcjonalną małą głowę, która przyczepiona była do potężnego tułowia. Jedyne co miał na sobie to ogromny kawał materiału owijający dolną część obrzydliwego ciała. W wielkiej łapie trzymał maczugę, która wydawała się ważyć tyle, co wódz. Evan słyszał, że wydaje jakieś komendy a równocześnie zabija nacierających na niego wojowników. Kiedy do niego podbiegali byli niesamowicie malutcy. 
                Król odsłonił oczy i w tym momencie maczuga rozłupała głowę jednego z rycerzy i zalała krwią jego towarzyszy i oprawcę. Innego zmiażdżył cios wymierzony w żebra. Wojownik wygiął się pod nienaturalnym kątem i z jego drugiego boku trysnęła ciemna posoka. Władca natychmiast schował twarz w dłoniach. Co to za król, który boi się takiego widoku? Evan wytężył wzrok i zobaczył, że wódz niesie na ramieniu postać w liliowej sukni i… rudych włosach. Zagryzł wargi i kątem oka spojrzał na króla. 
                -Wasza wysokość, proszę tu podejść. -władca stanął w oknie obok czarnowłosego. –Czy to księżniczka Anabelle?
 Król spojrzał po czym otworzył jeszcze szerzej oczy.
                -Na Bogów! Przecież to ona! Ratuj ją Evanie, proszę! Błagam, nie pozwól zrobić jej krzywdy! Jest moim oczkiem w głowie! –szlochał Edgar.
Młodzieniec spojrzał na niego niewzruszonym wzrokiem. Wszystkie wspomnienia wróciły. Przed oczami pojawiła mu się twarz brata i ogromna czarna wieża. Gwałtownie zerwał się do wyjścia. Szedł krokiem zdecydowanym tak, jakby obudziła się w nim chęć przelania krwi. 
                -Niech Bóg ma cię w swojej opiece! –zawołał za nim król.
Evan stanął i pomału odwrócił się w stronę Edgara. Na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech.
                -Niech mi król tak źle nie życzy. –rzucił i szybkim krokiem wyszedł z komnaty.



wtorek, 5 sierpnia 2014

Liebster Blog Awards

Witajcie, czytelnicy!
Dzisiaj miałyśmy przyjemność zostać nominowane do LBA przez Ewelinę, której bardzo dziękujemy, ponieważ w bardzo krótkim czasie przybyli nowi czytelnicy. Może dużo jej to nie pomoże, ale nigdy nic nie wiadomo –dodajemy linka do jej bloga, żeby również zyskała na nim nowych gości  C:

Co to jest LBA?
Nominacja do LBA jest otrzymywana od blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną pracę". Jest przyznawana do blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, aby pomóc w rozpowszechnianiu ich. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na jedenaście pytań, następnie nominować jedenaście blogów (poinformować o tym nominowanych) i zadać im jedenaście pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.  

Źródło:  LINK



Pytania, które dostałyśmy:

1.Co najbardziej lubisz w pisaniu opowiadań ? 

Oderwanie się od świata. W pisaniu opowiadań nie ma ograniczeń. Z faktem, że piszemy opowiadania fantasy wymyślamy coś co nie może mieć miejsca w świecie realnym. Wymyślamy nowy świat, nowe rasy, nowy język. Czytając książkę nie możemy wpłynąć na przebieg zdarzeń i na to jakim główny bohater jest człowiekiem a pisząc mamy wolną rękę. Możemy przedstawić go jak tylko chcemy i znamy go jak nikogo innego.

2. Czy chciałbyś/abyś wydać książkę ?

Gdybym spełniła swoje marzenie, którym jest zostanie architektem i zamieszkanie we Włoszech to w wolnym czasie mogłabym coś pisać a później spróbować wydać. W innym przypadku mogłabym pisać i pisać, później wydać wszystko (o ile by się udało) i żyć z tego. Ale ta druga opcja to tylko w przypadku jak jakimś magicznym sposobem okaże się, że skończę na koparce, za kasą w Biedronce albo układając proszki na półkach w Tesco… /N

Tak, chciałabym.  /M

3. Jaki jest twój ulubiony kolor i dlaczego ? 

Czarny, ponieważ określa on mój charakter, sposób bycia i kojarzy mi się z magią. Prawie wszystkie moje ubrania są w tym kolorze, moje glany, Chuck (moja gitara), moja piłka do koszykówki. Wszystko co kocham C:  /N

Fioletowy, ponieważ kojarzy mi się z dzieciństwem a moje było świetne. Nie wiem dlaczego mi się z nim kojarzy. Po prostu.  /M

4. Jaki jest twój ulubiony bohater powieści i dlaczego  ?

Zawsze mam problem z tym pytaniem. Nigdy nie potrafię wybrać jednego ulubionego bohatera, jednak  wydaje mi się, że jest nim Frodo z Władcy Pierścieni. Dlaczego? Sama nie wiem. Po  prostu jest pierwszym bohaterem fantasy, którego poznałam i pokochałam już w „Drużynie Pierścienia”. Inne postacie, które mu nie dorównują a powinny się tu znaleźć, bo je po prostu uwielbiam:
-Jon Snow (Pieśń Lodu i Ognia)
-Daimon Frey (Siewca Wiatru)
-Legolas (Władca Pierścieni)
-Kili (Hobbit)
-Loki (Kłamca)
-Łyżka (Kilka sekund od śmierci)
-Will Treaty (Zwiadowcy)
-Wszyscy asasyni w szczególności Edward Kenway (Assassin’s Creed [niby gra ale jednak książka Olivera Bowdena])  /N

Levi z SnK, ponieważ różni się od innych bohaterów. Nie jest lalusiowaty i radzi sobie w życiu.  /M

5. Czy chciałbyś/abyś mieć jakiś magiczny przedmiot, jak tak to czym by był ? 

Tak chciałabym i byłby to latający dywan albo kostur o niesamowitej mocy  /N

Lampę, w której jest dżin, bo dżin spełnia życzenia a ja zażyczyłabym sobie więcej życzeń  /M

6. Chciałbyś/abyś umieć przemieniać się w jakiejś zwierzę, w jakie ? 

Umieć może i tak, ale nie być nim na stałe. Jak już to chciałabym umieć przemienić się w wilka albo orła.  /N

Chciałabym. W węża.  /M

7. Masz jakiej hobby oprócz pisania opowiadań ? 

Pisanie opowiadań nie jest moim hobby. Piszę jak mam wenę i przyznaję się –z nudów. Mam wiele pasji. Największą z nich jest muzyka (w tym gra na gitarze i basie) i koszykówka. Kiedyś najbardziej lubiłam rysować i malować, ale ostatnio coraz mniej mnie do tego ciągnie. Muzyka i koszykówka są ze mną odkąd pamiętam.  /N

Jazda konno, anime i manga, tulpa.  /M


8. W jakiej fantastycznej krainie chciałbyś/abyś żyć ? 

Śródziemie  /N

Skyrim   /M

9. Wolisz wampiry czy wilkołaki ? 

Zależy. Nie lubię takiej tematyki, bo zazwyczaj kojarzy mi się tylko z romansidłami typu „Zmierzch”. Jak już to wampiry, ale powinny być takie za jakie uważano je kiedyś a nie za takie jakie są w książkach dla nastolatek.  /N

Wampiry  /M

10. Jaka jest twoja ulubiona bajka Disneya ? 

No i fajnie, bo lubię prawie wszystkie :D (dzieciak forever). Jednak najbardziej lubię „Mój Brat Niedźwiedź”, „Mulan” i „Pocahontas”. Nie mogłam napisać jednej :D  /N

„Mulan”  i „Pocahontas” /M

11. Jaką chciałbyś/abyś mieć moc ? 

Chciałabym umieć mówić w myślach do kogoś i zmuszać tym do różnych rzeczy.   /N

Niewidzialność  /M




Blogi, które nominujemy:
http://kronikizarven.blogspot.com
http://alea-iacta-est-96.blogspot.com

Pytania od nas:
1. Zjadłbyś surowe ludzkie serce, gdyby od tego zależało Twoje życie?
2. Jak wyobrażasz sobie świat fantasy?
3. Do jakiej rasy fantasy chciałbyś należeć gdyby przyszło Ci żyć w takim świecie?
4. Wolisz postacie bezradnych ale „kobiecych” czy odważnych ale „męskich” kobiet i dlaczego?
5. Jaką śmiercią chciałbyś zginąć? Wykluczamy śmierć ze starości oraz w wyniku choroby.
6. Jesteś fanem gry Assassin’s Creed? Jeśli tak to który asasyn jest Twoim ulubionym?
7. Jakiego gatunku muzyki słuchasz?
8. Dla Ciebie dobre fantasy to takie, w którym…
9. Co jest Twoją największą pasją?
10. Kim jest Twój idol?
11. W jaką postać chciałbyś się wcielić i dlaczego?


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 Pozdrawiamy Was i mamy nadzieję, że mamy jakichś stałych czytelników. Przypominamy, że na pasku po lewej stronie widnieje taki magiczny czerwony przycisk, który może zdziałać cuda ^^

MiN


czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział 3

Gniew w terminie
(Alkaros)

                Chata niczym nie różniła się od innych. Zbudowana z tego samego drewna, zadaszona tą samą słomą. Stała przy samym ogrodzeniu, za którym rozciągał się Wiecznie Zielony Las. Wioska Metsä podlegała pod zamek Merilen wznoszący się na południu Fiore. Zamieszkiwali ją uczciwi i wspierający się nawzajem ludzie toteż zawsze panował tam spokój.
                Noc była chicha i gwieździsta. Z wnętrza chaty wyłoniła się dość wysoka postać. Oparła ręce na biodrach i zaciągnęła się świeżym nocnym powietrzem. Po wypuszczeniu go z płuc, przeciągnęła się i oparła o framugę drzwi.
                -Alkarosie –zabrzmiał kobiecy głos z wnętrza chaty.
Chłopak odwrócił się. Miał niesamowicie przyjazną twarz, na której malowały się wesołe zielone oczy. Oblicze zdobiły mu drobne piegi, które w niewielkiej ilości obsypywały nos. Młody chłopak sprawiał wrażenie wiecznie szczęśliwego człowieka, który potrafił cieszyć się życiem. Gęste blond loki sięgały mu ramion, na których widniała biała płócienna koszula.
                -Tak, matko? –odparł donośnym pełnym szacunku i troski głosem.
                -Byłbyś łaskaw pozbierać drewna na opał?
Uśmiechnął się a w jego uśmiechu można było dostrzec obecność szczerego zadowolenia.
                -Oczywiście, matko –mówiąc to wyszedł z chaty zarzucając na siebie bladozieloną lnianą pelerynę z kapturem.
                Przy drzwiach stała oparta o drewnianą ścianę siekiera a zaraz obok dość spory kosz. Alkaros zabrał je z sobą i udał się na tyły domu. Przerzucił narzędzie i kosz przez drewniany płot po czym sam wspiął się na niego i zeskoczył na ziemię po drugiej jego stronie. Sucha trawa zaszeleściła pod jego nogami. Otrzepał ręce z ziemi i szczelniej okrył się płaszczem, kiedy w jego twarz strzelił podmuch chłodnego wiatru. Zaklął pod nosem i po chwili zniknął między drzewami.
                Kiedy odnalazł ścieżkę wyplątał się z wadzących roślin porastających las. Nie musiał bardzo oddalać się od wioski, gdyż już po chwili ujrzał przewrócone drzewo. To zapewne efekt ostatniej burzy. Pomyślał podchodząc do leżącego iglaka i ocenił grubość jego pnia. Idealny na podpałkę. Ujął siekierę oburącz i zaczął rąbać suche drzewo.
                Po kilkunastu minutach Alkaros uznał, że powinno wystarczyć. Odrzucił siekierę za siebie i zaczął wrzucać porąbane kawałki drewna do wiklinowego kosza. Odgarnął przeszkadzające mu włosy i założył kaptur. Chłopak uśmiechnął się widząc dużą ilość drewna. Po chwili pomyślał, że zamiast stać w krzakach wróci do domu, gdzie na pewno czeka matka. Podniósł kosz i uznał, że jest lżejszy niż się spodziewał. Odwrócił się i ruszył w stronę, z której przybył.
                Będąc już na ścieżce przypomniał sobie o siekierze. Odwrócił głowę w stronę zarośli, jakby chciał ocenić jak daleko z jego obecnego miejsca pobytu jest przewrócone drzewo a właściwie jego pozostałości. Odłożył kosz na ziemię i wbiegł w zarośla. Zręcznie się przez nie przedzierał toteż uznał, że za chwilę wróci z powrotem.
                Kiedy dojrzał iglaka z porąbanym pniem schylił się i zaczął szukać narzędzia. Zmarszczył brwi mrużąc przy tym oczy i zaniepokojony upadł na kolana przesuwając szybko dłońmi po suchej trawie. Nigdzie nie natrafił na zagubioną siekierę. Dokładnie przeszukał liście najbliższych roślin, czy narzędzie pod nie czasem nie wpadło. Nic. Westchnął i złapał się za głowę. Kopnął ze złością leżący kamień. Świetnie! Zgubiłem jedyne narzędzie, które mieliśmy. Skarcił się w myśli.
                Zrzucił bezpiecznie kosz na teren wioski i sam przeszedł przez płot zeskakując obok zrzuconego drewna. Ruszył w stronę drzwi wolnym krokiem ziewając przy tym. Jednak kiedy przed nimi stanął upuścił trzymany przez siebie kosz. Drewno rozsypało się pod jego nogami a Alkaros opuścił bezradnie ręce, jakby obciążały je tonowe odważniki. Oczy mu zbielały jak i cała twarz. Tym razem, nie malowała się na niej radość, ale przerażenie. Drzwi zostały wyłamane a wnętrze chaty splądrowane. Stół leżał na podłodze tak jak połamane krzesła. Wszystkie szuflady świeciły pustką a wokół nich plątały się widocznie nie potrzebne zbójom kartki. Alkaros pomału spuścił wzrok na swoje buty. Tuż pod jego nogami leżała siekiera, którą zgubił w lesie. Jego serce zdawało się zaraz rozerwać klatkę piersiową. Oddech przyspieszył mu się gwałtownie a oczy wypełniła bezradność i smutek. Matki nie było w domu. Chłopak przekroczył próg wciąż wpatrując się pustym wzrokiem w bałagan panujący w mieszkaniu. Podniósł papiery leżące na ziemi. Strony z ksiąg, przepisy, zapiski matki. Brakowało czegoś, co było najważniejsze i nikt prócz niej nie mógł tego ruszać. Dostali to, czego szukali… Pomyślał ze smutkiem chłopak. Oparł głowę o drewnianą ścianę i zamknął oczy. Po chwili skrzywił się i zacisnął pięści tak mocno, że można było dostrzec każdą żyłę. Oderwał się od wilgotnych desek i podszedł na środek pomieszczenia. Odrzucił rozdarty dywan odsłaniając klapę zamkniętą na zardzewiałą kłódkę. Alkaros wydobył klucz z sakwy, którą zawsze nosił przy pasie i umieścił go w odpowiednim miejscu. Uniósł klapę, która zaskrzypiała tak, jakby nie była otwierana kilka lat. I tak było. Ojciec podarował Alkarosowi klucz trzy lata temu, kiedy umierał. Został poważnie zraniony na wojnie z Tehon’em, królestwem najpotężniejszej krainy –Elvengard’u. Alkaros miał wtedy szesnaście lat i jego ojciec uznał, że jest na tyle dorosły, żeby powierzyć mu tak cenną rzecz.
                Chłopak zeskoczył do skrytki, gdzie na ścianie wisiały różne rodzaje broni należące niegdyś do zmarłego. Halabardy, kolczugi, miecze dwuręczne, jednoręczne i półtoraręczne, nadziaki. Czego tam nie było! Alkaros uniósł wzrok na niesamowitą kolekcję, która teraz należała do niego. Westchnął i sięgnął po zwykły miecz półtoraręczny. Obejrzał broń ze wszystkich stron i schował do pochwy. Wchodząc po drabinie z powrotem do mieszkania czuł smutek i ból w sercu, że pozostawi to wszystko i odejdzie z jednym mieczem.
                Zamykając skrytkę usłyszał donośne głosy dochodzące z wioski.
                -Tam jest! –ujrzał mężczyznę z lekkim zarostem dzierżącego miecz w ręce –Poddaj się, chłopcze!
***

                Wcale nie miałem zamiaru się poddać. Poczułem coś co przypominało chęć rozlewu krwi. Mocniej zacisnąłem dłoń na rękojeści i spojrzałem z ukosa na mężczyzna. Zmrużyłem oczy i ruszyłem w stronę strażnika. Zmierzył mnie wściekłym wzrokiem tak, że poczułem lód rozchodzący się wewnątrz mojego ciała. Dosiągł żebra i kręgosłup. Odepchnąłem go tak, że uderzył o framugę drzwi i z trudem zachował równowagę. Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie uśmiechając się przy tym lekko tak, że moje oczy pozostały poważne a tylko usta uniosły się złośliwie. Spojrzał na mnie złowrogo, ale można było odnaleźć tam nić przerażenia, jakbym był istotą nadprzyrodzoną. Uniosłem broń i ciąłem z prawej rozpruwając strażnikowi brzuch. Fioletowe wnętrzności wylały się na ziemię, krew bryznęła na wszystkie strony, łącznie z moją twarzą i białą koszulą. Mężczyzna osunął się na kolana a następnie upadł na ziemię. Z jego oczu odpłynęło życie a z ust wypływała strumieniem posoka. Wszystko trwało niesamowicie szybko. Skrzywiłem się i wybiegłem z domu. Co zobaczyłem na zewnątrz? Ha! Kilkunastu strażników rzuciło się w moją stronę. Skręciłem w kierunku Wiecznie Zielonego Lasu. Nie odwracałem się za siebie, żeby przypadkiem nie potknąć się i nie wydać się w ręce śmierci na własne życzenie. Uciekając usłyszałem słowa, które zapadły mi w pamięci na zawsze.
                -Uciekaj, Alkarosie! Ratuj się, synu! –słyszałem rozpacz w jej głosie.
Łzy napłynęły mi do oczu, jednak szybko otarłem je ręką. Wtedy ostatni raz usłyszałem moją matkę.

***

                Wbiegł do lasu. Gałęzie raniły jego bladą twarz, trawy plątały mu się wokół nóg, chłodne powietrze uderzało w jego twarz a w głowie czuł pulsujący ból. W uszach szum zaczął przekształcać się w słowa. Uciekaj, Alkarosie! Ratuj się, synu. Krzyknął rozpaczliwie, jakby chciał pozbyć się tym nieprzyjemnego odczucia. Czuł każdy mięsień w nogach, ale nie próbował się zatrzymać. Przeskoczył przez ramię leżącą kłodę i oparł się o nią pomału osuwając się na ziemię. Głosy strażników już dawno ucichły. Zgubiłem ich. Wtedy chciał tylko znaleźć pomoc, by ocalić matkę.
                -Wiedziałem, że ten dzień w końcu nadejdzie… - szepnął do siebie z żalem.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Starałyśmy się skrócić, żeby nie był aż tak długi, dlatego treść może być napisana bardziej chaotycznie niż wcześniejsze rozdziały.

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 2

Era Wiecznej Nocy
(Elfy ksiezycowe)
           Mawiają w Luntii i Hexonie, że wiatr z południowej Akastii przybył do Othorion’u, niosąc ze sobą modre obłoki. Bóg, zwany w Krainie Błogości Meirin’em rozlał na niebie atrament zapoczątkowując erę Wiecznej Nocy. Mieszkańcy krain nie dostrzegli słońca przez czterysta wieków a nad ich głowami górował tylko księżyc. Z dnia na dzień coraz bardziej bledli, ich skóra traciła naturalny kolor a na jego miejsce wpływał szary pigment. Z oczu odpływały jakiekolwiek uczucia, pozostawiając oblicza wypełnione obojętnością i czarnowidztwem. Jednak ciemności bardziej wpłynęły na umysły mieszkańców. Dla nich nastąpił już kazador*. Sporadycznie można było dostrzec na ich twarzach cień forsownego uśmiechu, który po krótkiej chwili znikał i nie wracał przez kolejne długie mroczne dni, tygodnie, miesiące.
            Hadrinowie –mieszkańcy powstałego na piekielnej ziemi Hexon’u zamykali się w swoich chatach i nie wychodzili póki nie dopadł ich głód. Ich dość jasna karnacja przybrała wyblakłe barwy szarości zlewające się z ciemnymi włosami, które traciły już swój naturalny kolor. Jako naród buntowniczy znany z licznych rebelii, pierwsi zaczęli hańbić i obrzucać oblegami Meirin’a. Będąc ludem wyznającym Lucyfera nazywanego przez nich Larduk’iem szanowali religię pozostałych krain. Wtedy jednak, byli wściekli na Meirin’a, że dotknął ich takim nieszczęściem, jakby od lat planował zemstę za coś, czego nikt nie byłby w stanie wybaczyć. Kiedy usłyszeli od króla Norin’a, że nie ma ratunku nawet ze strony Larduk’a –nadszedł dla nich kazador.
           
                                      ***

            Po kolejnych wiekach na terenie zachodniego Othorion’u zaczął wznosić się wysoki zamek w całości zbudowany z niespotykanego białego kamienia. Wąskie spiczaste wieżyczki otoczone były białymi kamiennymi wstęgami nadającymi im efekt spirali a umieszczone w nich wytwornie zdobione okna pokazywały estetykę wykonania budowli. Na samych czubkach wieżyczek znajdowały się srebrne zakręcone słupki, które pod wpływem blasku pełni, zmieniały barwę na białe złoto. Na czas, kiedy cztery fazy księżyca znajdowały się idealnie nad nimi, z każdego z nich wypływała smuga jasnego blasku wpadająca wprost do ostrych szpiców, z których zaczynał sypać się srebrny pył kierujący się do góry. Zamek otaczała modra mgła nadająca budowli efektu szybowania w chmurach. Fortecę otaczał dość wysoki biały mur a za jego ramionami krył się cudowny dziedziniec, na którego środku stał wykuty z kamienia księżyc. Podłoga była zrobiona z białego marmuru a na jej powierzchni wyryto znaki przypominające promienie słońca. Wewnątrz zamku również unosiła się mgiełka, ale bardzo delikatna, słabo widoczna w alabastrowym odcieniu. Po czterech stronach okrągłego dziedzińca wznosiły się śnieżnobiałe schody kierujące się do wewnątrz. W murach otaczających salę tkwiły nieskazitelnie czyste okna, które co jakiś czas sprawiały wrażenie zamarzniętych. Na pierwszym, drugim i trzecim piętrze znajdowały się rezydencje mieszkańców. Na kolejnym malowała się ogromna sala, na której środku stał długi stół nakryty atramentowym obrusem czekającym na przybycie gości. Sufit każdego pomieszczenia był kawałkiem gwieździstego nieba i to on był jedynym źródłem światła. Gwiazdy rozświetlały sale, że można było dopatrzyć się każdego odcieniu czystej bieli. Piętro wyżej znajdowały się pracownie alchemiczne oraz pokoje z magicznymi przedmiotami wykorzystywanymi podczas wojen. Podobno gdzieś w najciemniejszym kącie znajdują się drzwi prowadzące do sali tortur wyglądającej całkiem inaczej niż każde pomieszczenie w zamku. Wyżej stał ogromny biało-modry tron, z którego wyrastały gwiazdy i księżyc. Obok niego stało długie berło mające ogromną moc, o której nikt nie miał pojęcia. Na samej górze były cele dla morderców. Pod fundamentami –dla złodziei. Zamek sprawiał wrażenie zbudowanego magią.
            Mieszkańcy krainy powiadali, że zamieszkują go elfy księżycowe posiadające umiejętność kontrolowania faz księżyca oraz układu gwiazd. Według Hadrinów byli jedyną deską ratunku dla wszystkich terytoriów, gdzie panowała Wieczna Noc. Postanowili zatem, że zwrócą się do nich o pomoc, jednak nie otrzymali żadnej odpowiedzi. List napisany przez króla został przekazany, lecz do jego rąk nie wróciło żadne pismo. Wszyscy pogrążyli się w smutku i rozpaczy. Wiedzieli, że elfy nie zgodzą się pomóc nieznanym im ludom i bojąc się, że wzniecą wojnę pomiędzy nimi –zrezygnowali. Jednak pewien człowiek postanowił udać się do nazywanego przez nich Nocnego Zamku osobiście i porozmawiać z ich królem. Śmiałek zwał się Amrod i pochodził z ubogiego miasta osadzonego przy samej granicy z Othorion’em. Mężczyzna miał jasne niebieskie oczy, kilkudniowy zarost i niechlujną fryzurę. Ubrany był w stare łachmany, które coraz bardziej nasiąkały nieprzyjemnym zapachem a w ręku trzymał długi kij służący mu jako punkt podparcia. Mawiają, że kiedy zobaczył zamek skrzący się białym blaskiem, zaniemówił i wzroku nie mógł od niego oderwać.
            Król księżycowych elfów nosił imię Ellair. Białowłosi strażnicy przyprowadzili śmiałka do szklanej altany o kopułowym dachu otoczonej krystalicznie czystą wodą na dnie której wyłożone były dość duże płaskie kamienie. Prowadził do niej biały mostek sprawiający wrażenie pływającego po zbiorniku. Amrod ujrzał stojącego na środku okrągłej altany Ellair’a i zawahał się. Stanął przy samym wejściu i próbował coś powiedzieć, jednak nie wydusił ani słowa. Król miał na sobie długą atramentową szatę ozdobioną srebrnym pyłem, która mieniła się za każdym jego drobnym ruchem. Odzienie sprawiało wrażenie uszytego z gwieździstego nieba. Władca miał proste białe włosy sięgające kulszy a na jego głowie widniał diadem z białego złota. W ręku dzierżył piękny ale zapewne niebezpieczny kostur.
            -W jakiej sprawie przybywasz do mego zamku wędrowcze? Wyglądasz na wystrychniętego przez rozciągłą podróż –stał tyłem do Amrod’a ani na chwilę nie odwracając się w jego stronę.
Tułacz zastanawiał się skąd elf to wie, ale postanowił wszystko wyjaśnić.
            -Zwę się Amrod i pochodzę z Hexon’u. Chciałem porozmawiać o…
            -…Erze Wiecznej Nocy –przerwał mu władca –Przybyłeś z własnej woli czy król cię przysłał?
            -Z własnej woli. Możemy zatem przejść do rzeczy? –w jego głosie była nuta niepewności i strachu, ale starał się ukryć to pewnością siebie i stanowczością.
Ellair obrócił głowę i kątem oka spojrzał na przybysza.
            -A więc słucham –stanął twarzą do Amrod’a ukazując swoje oblicze.
Jego skóra była prawie biała a oczy wypełniał czysty błękit. Wąskie usta sprawiały wrażenie często unoszących się w uśmiechu. Z włosów przy samej twarzy zaplecione miał dwa cienkie warkoczyki na których końcach widniały złote ozdoby zapobiegające rozplątaniu się. Oblicze miał przyjazne, ale jednak poważne.
            -Mawiają ludzie, że wasza rasa potrafi panować nad księżycem. Przybywam tu z prośbą. Błagam. Zlituj się panie i zrób coś z nocą, która na wieki unosi się nad naszymi domami. Ludzie pogrążeni są w smutku i trwodze. Nie możemy tak dłużej żyć –wyjąkał Amrod.
            -Nam taki klimat odpowiada. Jesteśmy dziećmi księżyca i kiedy noc zniknie, my również znikniemy –podszedł do przybysza –Moglibyśmy coś zrobić, ale nie zrobimy tego, bo zginiemy.
Hadrin spuścił głowę i złapał się za brudne włosy. Bez przerwy dręczyło go pytanie, jak wygląda ich władza nad księżycem. Co oni z nim robią? Dlaczego skoro mają nad nim władzę, nie mogą zapanować nad nim tak, aby nie zniknęli? Myślał. Uniósł jasne oczy spoglądając z dołu na elfa.
            -Jak zatem wygląda wasz wpływ na księżyc? –dopytywał się Amrod. Już wiedział do czego dąży.
Król westchnął głośno i podszedł do szklanej ściany altany. Gestem przywołał do siebie gościa.
            -Widzisz te balkony? –wskazał w kierunku najwyższego piętra zamku. Amrod przytaknął –Kiedy nadchodzi czas, wychodzi na nie czterech moich magów. Jedna dwójka z nich przyciągają obecną fazę księżyca w naszą stronę, a pozostali wprowadzają na niebo kolejną.
            -I to wszystko? –zdziwił się –A co z resztą elfów? Czym się zajmują?
            -Nasza rasa dzieli się na dwie części. Elfy lunaryjskie i elfy täysyjskie. Lunaryjskie nie posiadają takich umiejętności jak täysyjskie, gdyż nie są jeszcze na to gotowe. Można powiedzieć, że nie są jeszcze w pełni elfami księżycowymi. Jednak żeby się nimi stać i móc iść na wojnę bądź prawnie przebywać na terenie zamku muszą przejść pewien rytuał.
            -Na czym ten rytuał polega? –zainteresował się Amrod. Ciekawiły go słowa Ellair’a i pragnął dowiedzieć się więcej.
            -Zabijamy elfa lunaryjskiego, który przy następnej pełni zostaje wskrzeszony. Wraz z nowym życiem staje się posiadaczem białej karnacji jak i włosów oraz niebieskich oczu. Jest wtedy zdolny do kształcenia się w pewnej dziedzinie. Nie wybiera jej jednak. Rodzi się z umiejętnością, która jest mu dana i to właśnie ją musi rozwijać.
Amrod’a zszokowało to co wtedy usłyszał. Zabijają swoich ludzi? Odradzają się na nowo? Wydawało mu się to nie możliwe i spoglądał na króla z niedowierzaniem.
            -Co jak nie uda się go wskrzesić?
            -Do tej pory taki przypadek zdarzył się zaledwie pięć razy. To naprawdę mało i do tej pory nie wiemy co jest tego przyczyną. Jeśli chodzi o umiejętności, które elf täysyjski musi rozwijać jest to magia, alchemia, szermierka, łucznictwo i uzdrawianie. Elfic to nie obowiązuje. Mogą kształcić swoją umiejętność, ale jest ich bardzo mało. Jedyne kobiety, które postanowiły się kształcić, spełniają się w uzdrawianiu bądź łucznictwie. –Odetchnął –Coś jeszcze cię nurtuje?
Mężczyzna zawahał się. Chciałby dowiedzieć się wielu rzeczy, ale zdał sobie sprawę z tego, że odbiegli od tematu.
            -Skoro macie kontrolę nad księżycem i możecie przesuwać go kiedy chcecie i gdzie chcecie, dlaczego nie możecie przesunąć go na swoją stronę, aby zdjąć Wieczną Noc z innych krain? –pytanie wypowiedział bardzo pewny siebie.
Tym razem Ellair się zawahał. Uniósł wzrok do góry i westchnął. Nigdy wcześniej o czymś takim nie pomyślał.
            -Dlaczego mielibyśmy to zrobić? –zdawał się być lekko zbity z tropu.
            -Mielibyście cały księżyc tylko dla siebie a w naszych krainach ponownie zagościłoby szczęście.  –odparł z determinacją w głosie.
Ellair zmrużył oczy i odwrócił wzrok w kierunku zamku, gdzie na balkonach stało już czterech magów. Amrod jak na mężczyznę niższej rangi wywarł na nim duże wrażenie swoim tokiem myślenia. Nie spodziewał się nic wielkiego po brudnym obwiesiu a jednak go zaskoczył.
            -Wydaje mi się, że już czas na ciebie Amrodzie. Dowiedziałeś się już wystarczająco dużo. –gestem ręki wskazał na białą kładkę –Żegnaj, przybyszu.
Hadrin spojrzał na króla zawiedzionym wzrokiem, obrócił głowę i skierował się w stronę mostku. Po tej wizycie już więcej nie zagościł w Nocnym Zamku.

                                                                       ***

            Po wizycie Amrod’a, król Ellair przez długi czas myślał o wypowiedzianych przez niego słowach. Mielibyście cały księżyc tylko dla siebie a w naszych krainach ponownie zagościłoby szczęście. Hadrin zagościł w jego zamku podczas zmiany przez magów fazy księżyca z pełni na ostatnią kwartę. Pomału zdawał sobie sprawę z tego, że Amrod miał rację. Mogą mieć cały księżyc dla siebie. Ich moc będzie wtedy potężniejsza a mieszkańcy innych krain na tym skorzystają. Wstał z ogromnego tronu i nakazał strażnikom zwołać wszystkich dobrze wyszkolonych magów.

                                                                       ***

            Pod koniec ostatniej kwarty Hadrinowie ujrzeli na niebie perłowe przebłyski próbujące schwytać białą kulę światła. Mieszkańcy wszystkich krain opuścili swoje domy i zaczęli z nadzieją wpatrywać się w nocne niebo, z którego pomału zostawał ściągany księżyc. Wraz z jego znikaniem zaczęło pojawiać się słońce. Atramentowe niebo rozdarł blask błękitu a ciemna powłoka powędrowała wraz z księżycem w stronę zachodniego Othorion’u, gdzie wznosił się Nocny Zamek. Amrod’a uznano za wybawiciela i zaproszono go do zamieszkania na dworze królewskim. Od tamtej pory mówiono, że „posprzątał bałagan Meirin’a”.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*kazador-koniec świata
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Mamy nadzieję, że się nie zanudziliście i jako tako wyobraziliście sobie wszystko co opisałyśmy w tym rozdziale. Same wyobrażamy sobie ten zamek i otaczającą go przyrodę w taki sposób, że nie byłyśmy w stanie tego opisać, gdyż jest to tak niesamowite. Niedługo planujemy dodać na bloga mapę i karty postaci. Także dziękujemy za przeczytanie rozdziału i mamy nadzieję, że zostaniecie z nami C:
MiN

czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 1

Najczarniejszy
strach
(Evan)


            Północne powietrze roznosiło po miasteczku dźwięki wypełnione strachem a następnie głucho uderzały nimi o skały tak, że nie zostawało po nich śladu. Trzaskały okiennice i szczękały zamki w drzwiach drewnianych chat. Nerwowe krzyki ludzi chowających się w swoich domach cichły i miasto wypełniła głucha cisza.
            Szedł dość powolnym tempem. Opuścił potężny morgenstern i odgarnął drugą ręką długie czarne włosy, które swobodnie opadały na plecy. Jego wilcze oczy kontrastowały z bladą karnacją. Przypominały dwie plamy niebieskiej farby wylane na szkice rysowane węglem. Zbroję miał zrobioną z czarnego granitu wydobytego z najgłębszego i najmroczniejszego zakątku Piekła. Rozkruszony diabelski kamień zmieszano ze stopionym metalem tworząc niewiarygodnie twardą stalową zbroję o matowej czarnej barwie. Z naramienników wyrastały dwa rogi, które zostały odrąbane Lucyferowi. Miał bardzo poważną twarz o ostrych rysach, która zawsze miała tak samo tajemniczy wyraz. Wędrowiec nie był złym człowiekiem. Wręcz przeciwnie. Budził przerażenie w oczach ludzi, którzy wiedzieli o nim tyle co nic. Uważali go za bezlitosnego mordercę, który z zamiłowaniem rozlewał krew a następnie pożerał dusze. Ludzie widząc przybysza tkali nićmi strachu same czarne wzory przedstawiające sceny ich śmierci. Jednak mimo budzącego w ich sercach przerażenia, czarnowłosy oczarowywał swoją urodę każdą dziewczynę jak i kobietę.
            Wtedy miasto było puste.
            Przybysz otarł twarz potężną twardą rękawicą zapinaną na liczne klamry. Spojrzał zmrużonymi oczami w stronę chaty, zza której usłyszał kroki. Po chwili ujrzał wyglądającego mężczyznę, który po chwili ponownie zniknął za domem.



                                                                             ***

               -Kto to do cholery jest… - szepnął mężczyzna do siebie.
Po chwili w głowie usłyszał dźwięk przypominający uderzanie młotem o żelazo. Potrząsnął bolącą łepetyną i przetarł oczy. Ułamek sekundy później tępy dźwięk zamienił się w męski głos. Słyszał roztopioną w nim cząsteczkę tajemnicy nadającą głosu grozy. Wójta przeszył zimny dreszcz odczuwając pomruk głębokiego głosu na całym ciele.
                -Nie jestem mordercą tchórzu- usłyszał po chwili. Mężczyzna zamarł. Kolory z jego twarzy spłynęły, zostawiając oblicze białe jak papier.
                -Słyszałeś? Nie zrobię nic twoim ludziom. Każ im opuścić chaty - głos złagodniał.
Wójt zdał sobie sprawę, że to czarnowłosy wędrowiec siedzi w jego głowie. Wyjrzał ponownie na drogę, z której wzbijał się kurz i zobaczył przybysza z opuszczonym morgensternem. Wyprostował się, odetchnął głęboko i skierował się w stronę groźnie wyglądającego kruka. Zatrzymał się w dość dużej odległości od niego i nerwowo przełknął ślinę.
                - Kim jesteś i w jakim celu przybywasz?- krzyknął drżącym głosem.
Czarnowłosy uśmiechnął się delikatnie tak, że nikt nie zauważyłby lekko uniesionego kącika ust.
                - Biorąc pod uwagę potęgę świata, można łatwo dopatrzyć sie kim jest moja skromna osoba - uniósł brew.
                - Więc kim jesteś?- uspokoił się.
                - Jestem nikim - poprawił skórzaną rękawicę.
Wójt nic nie rozumiał. Odpowiedź "bezimiennego" wprawiła go w niepokój.
                - Cóż za skromność.- burknął wójt.
                - Jestem tu przejazdem. Chciałem zapytać, czy w tej wiosce udzieli mi ktoś pewnej informacji. Posiadacie tu jakąś karczmę?
Wójt zawahał się. Wędrowiec wyglądał mu na takiego, jak go postrzegał na początku.
                - Oczywiście. Zaprowadzę cię do karczmy "Pod smoczym ogonem"- skierował się do części wioski, która znajdowała się najbliżej lasu.

***


Kiedy stanął w drzwiach gospody wszystkie głosy ucichły a oczy skierowały się na potężną broń. Przybysz rozejrzał się, uśmiechnął lekko i ruszył w kierunku barmana. Mężczyzna zmierzył czarnowłosego niespokojnym wzrokiem. Miał brązowe, krzaczaste brwi i gęste wąsy, prawie w całości zakrywające usta. Podrapał się w łysiejącą już czuprynę i wrócił do czyszczenia kufla.
                - Słucham- oznajmił donośnym tonem- Czego wędrowcze sobie życzysz?- Jego głos lekko drgał co rozbawiło przybysza w duchu.
                - Piwa - odetchnął głęboko i spojrzał na barmana kątem oka.
                - Już sie robi - zaczął energiczniej wycierać kufel - Co was tu sprowadza?
                - Jestem tu przejazdem. Chciałem dowiedzieć się którędy najszybciej dotrę do zamku Dartmore - zastukał palcami w blat.
                - Dartmore? To nie daleko stąd. Około dnia drogi. Jesteś konno? - spojrzał na przybysza automatycznie przestając czyścić naczynie.
                -Pieszo –uśmiechnął się zimno –Podróżuję pieszo.
                -Wyglądacie na wojownika –podał czarnowłosemu kufel z piwem –Po co wybieracie się do Dartmore?
                -Król Elrod poszukuje rycerza będącego w stanie wykonać zadanie. Ponoć bardzo trudne –pociągnął długi łyk piwa.
                -Słyszałem, że za wykonanie go, dostaje się rękę księżniczki Anabelle. I dość dużą sumę złota.
                -Owszem. Dobrze słyszałeś.
                -Słuchajcie przyjacielu. W tej wiosce dzieje się coś bardzo złego –ściszył głos –Hej! Co się tak patrzycie? Wracać do swoich zajęć patałachy! –pogroził ludziom siedzącym przy stołach –Ostatnio przybyło mieszkańców. Z nikąd. Nikt się nie wprowadzał, gdyż nie ma wolnych chat. A ludzi wiele więcej.
                -Myślicie, że to złodzieje? Albo mordercy? Panie, coś mi tu nie pasuje. Może to po prostu ludzie, którzy nie mają dachu nad głową? –obrócił kufel w rękach.
                -Wydaje mi się, że to coś gorszego. Ludzie nie przychodzą z ot tak sobie –otarł twarz szmatką.
                -Skoro już tu jestem, mogę się trochę rozejrzeć.
                -Byłbym wdzięczny. Nikt mi nie wierzy. Uznają mnie za idiotę. Jestem pewien, że coś jest nie tak –brudną ścierką zaczął wycierać blat.
Czarnowłosy wstał z miejsca i skierował się w grobowej ciszy do wyjścia.
                Na dworze było szaro, ale mimo to światło raziło chłopaka w oczy. Rozejrzał się po małym rynku, na którym już roiło się od mieszkańców. Nie dostrzegał nic co mogło zaniepokoić barmana. Kątem oka zauważył mały ruch. Jakby ktoś schował się za chatą. Zrobił dwa kroki w bok, aby dowiedzieć się co znajduje się za budynkiem. Jego wilczym oczom ukazał się cień drobnej postaci. Była to dziewczynka. Albo chłopiec. Dziecko. Czarnowłosy poszedł bliżej. Wtedy z ciemności wybiegł dzieciak i minął go biegnąc na rynek. Przybysz poczuł ostry zapach siarki, kiedy minął go może ośmioletni chłopiec. Znieruchomiał na chwilę po czym zerwał się do biegu za dzieckiem. Nie widział go już. Nerwowo rozglądał się po całym rynku aż w końcu ujrzał kawałek beżowej koszuli. Szybkim krokiem zmierzał w tamtym kierunku. Chłopiec dostrzegł idącego w jego stronę wojownika. Odwrócił się i uśmiechnął się paskudnie. Czarnowłosy zobaczył to z dość dużej odległości. Skłoniło go to do przyspieszenia. Kiedy był już blisko, błyskotliwie wyciągnął miecz z pochwy i płynnym uderzeniem z prawej osadził ostrze na szyi dzieciaka odcinając mu głowę. Ciało opadło na kolana a następnie uderzyło o ziemię. Krew rozbryzgała się po czystych kamieniach. Głowa ciężko spadła pod nogi ciężarnej kobiety. Wszyscy ludzie obecni na rynku przerażeni podeszli do martwego dziecka. Jednak przerazili się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyli gęstą czarną jak smoła krew zalewającą bruk.
                - Barman miał rację…  -szepnął do siebie.
                - Jomy -zadrgał głos gdzieś w tłumie.
                - Tak… Jomy -rzekł czarnowłosy. Odwrócił sie do ciężarnej kobiety stojącej za nim.
                - Nie osłaniaj się nieistniejącym dzieckiem -zmrużył oczy.
Ludzie wymienili pytające spojrzenia i zaczęli szeptać między sobą. Ciężarna uniosła brew i wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Jednak morgernstern był szybszy. Czarnowłosy z całej siły uderzył w jej brzuch, rozpruwając go i pozostawiając w nim potężną dziurę. Wypłynęła z niego gęsta, czarna krew a wraz z nią fioletowe wnętrzności, które wypełniały brzuch potwora. Odkaszlnął.
                - Cholera. Znowu urąbałem tą pieprzoną rękojeść  -zaczął wycierać broń z czarnej krwi.
Starsza pani handlująca warzywami i owocami, trzymająca w pomarszczonej dłoni arbuza, spojrzała w kierunku ciała. Oczy rozwarły jej się na widok krwi, przez co upuściła trzymany owoc. Podparła się o blat, a jej usta zaczęły się rozszerzać w przerażający uśmiech. Kąciki ust rozszerzyły się do poziomu uszu, a zęby zniekształciły się w ostre, krzywe kły. Karnacja zaczęła zmieniać barwę i po części odpadać do tego stopnia, że ciało sprawiało wrażenie spalonego. Ogromne pazury rozdarły skórę dłoni i wbiły się w drewniany blat. Czarnowłosy odwrócił się w stronę potwora siedzącego na straganie. Na płonącej czerwienią głowie powiewały rzadkie, białe włosy. Zęby ociekały krwią, która strumieniami wypływała z dziąseł przebitych kłami.
                - Kurwa
-burknął pod nosem, kiedy ujrzał uciekających ludzi z których część ukazała swoją prawdziwą postać.
Na rynku roiło się od wściekłych paskud. Przybysz odwrócił się energicznie i ujrzał tuż przed oczami skaczącą na niego jomę. Wściekłe, czerwone ślepia płonęły nienawiścią do chłopaka. Można było z nich odczytać jak bardzo chciała go rozszarpać. Groźny krzyk przerodził się w żałosne skamlenie z bólu, błagającego o litość. Kolce ciężkiej broni zanurzyły się w ciemnej krwi i rozszarpały spaloną skórę. Z policzka chłopaka spłynęły trzy stróżki krwi. Otarł je rękawicą i zaklął pod nosem. Wielu ludzi ginęło nie posiadając nic, czym mogliby się bronić. Przybysz nie był w stanie chronić każdego. Musiało dojść do rozlewu krwi. Niespodziewanie otoczyły go paskudne potwory. Wydobył z pochwy ciężki miecz i płynnym ruchem wykonał cięcie z góry, rozcinając głowę jednego z napastników na pół. Nie zatrzymując ruchu ręki zamachnął się mocniej i po chwili spalona ręka wylądowała na ziemi, a tuż za nią nogi i reszta tułowia kolejnej jomy. Twarde rękawice zmiażdżyły głowę atakującego z dachu chaty potwora brudząc je lepką czarną krwią. Spokojny wzrok powędrował w stronę ostatniej pozostałej przy życiu jomy czającej się na przestraszonego chłopca. Czarnowłosy pomału zbliżył się do płaczącego dziecka, uniósł miecz i bez żadnych emocji skrócił jomę o głowę. Uzbrojony w ostre zęby łeb uderzył o kamienie tuż pod nogami chłopczyka. Zapłakane błękitne oczy spojrzały na wojownika przestraszonym wzrokiem i odetchnął z ulgą. Zrobił dwa kroki do przodu i mocno przytulił nieznanego mu przybysza. Wilcze oczy wysokiego chłopaka spojrzały w dół wzruszonym wzrokiem. Objął dzieciaka silną ręką i spuścił głowę a jego długie czarne włosy zakryły twarz. Chłopiec przypominał mu jego małego brata. Kiedy czuł na plecach drobne ręce, przypomniał sobie dzień, kiedy dowiedział się, że Neliö chciałby być rycerzem. Pamiętał jak gonił go po lesie, żeby odzyskać swój drewniany miecz. Czuł, że łzy napływają mu do oczu. Potarł jasną czuprynę chłopca i skierował się do chaty wójta. Wytarł zaszklone oczy brudząc twarz krwią z rękawicy. Drogę zagrodziła mu zdyszana kobieta w długiej czerwonej sukience.
                -Uratowałeś mojego syna! Jak mogę ci się odwdzięczyć panie? –wyciągnęła ręce w jego stronę aby go zatrzymać.
                -To co robię, robię bezinteresownie.
Kobieta była pewna, że na kamiennej twarzy chłopaka dostrzegła bardzo delikatny, nieśmiały, skromny uśmiech.
Odszedł od niej kierując się do wójta. Nagle stanął w bezruchu. Jedyne co pomału się poruszało były niebieskie oczy. Spoglądał raz w lewo, raz w prawo. Słychać było tylko szum suchych liści i wycie wiatru. Chłopak zagryzł wargę i pozwolił sobie na triumfalny uśmiech, którego nikt nie byłby w stanie dostrzec. Delikatnie położył obitą klamrami dłoń na rękojeści miecza i zacisnął palce na głowicy. W myśli odliczył kilka szybkich sekund i błyskawicznym ruchem wysunął broń z pochwy. Zamachnął się wykonując obrót i płynnym prędkim ruchem wykonał cięcie spod ręki rozcinając oschłe stworzenie na dwie części. Krew trysnęła na wszystkie strony brudząc jego blade oblicze. Joma zaskrzeczała a jej ciałem zaczęły rzucać konwulsje. Po chwili znieruchomiało wpatrując się martwymi szeroko rozwartymi oczyma na czarnowłosego. Otarł miecz i zastukał do drzwi.
 ***



                -Teraz wierzysz, że miasto nie ma powodów do obawy przed moją osobą? –zapytał poważnie nieznajomy a czarne proste włosy lepkie od krwi zakryły jego twarz.
Wójt spojrzał na brudne rękawice, miecz i usmarowane czarną mazią oblicze. Skrzywił się i podszedł do przybysza aby lepiej widzieć jego twarz.
                -Nie wiem jak ci dziękować –odbąknął –Od dzisiaj wszyscy w okolicach będą uważać cię za bohatera. Uratowałeś wielu moich ludzi.
                -Wiele też zginęło –przerwał wójtowi.
                -Więcej przeżyło niż zapłaciło życiem –usiadł na zakurzonym krześle.
                - Cóż, nikt nie powinien zginąć. Ale jeśli satysfakcjonuje was taka statystyka to wasz interes -odsunął nogą leżący na ziemi karton.
                - Mogę poznać twoje imię? Chciałbym wiedzieć jak zwie się człowiek, który uratował tylu ludzi.
Czarnowłosy rozbawiony w duchu klepnął wójta w ramię ciężką rękawicą, zostawiając na jasnym ubraniu ślad krwi. Obrócił się w stronę drzwi i opuścił chatę.

--------------------------------------------------------------------------------------


Dziekujemy z wytrwanie do konca 1 rozdzialu i mamy nadzieje, ze bedziecie czytac kolejne.

 MiN